Morze dzieli, ale i łączy. A polska historia udowadnia, że może być również pomostem wiodącym do wolności, o którą walczyliśmy i o której marzyliśmy przez kilka wieków.
Być może pierwszym Polakiem, o którym wiemy, że musiał skorzystać z morza aby uwolnić się z obcej niewoli, był Marek Jakimowski, herbu Dąbrowa, szlachcic z Baru na Podolu, o którym głośno było w pierwszej połowie XVII wieku w całej Europie.
Po bitwie pod Cecorą w 1620 r. dostał się on do niewoli tureckiej i trafił na galery. 12 listopada 1627 r. u wybrzeży wyspy Lesbos na Morzu Egejskim doprowadził do buntu galerników. Po przejęciu statku obrali oni kurs na Zachód. Turcy puścili się za nimi w pościg, ale przeszkodził im sztorm, który się nagle zerwał. Galera po dowództwem Jakimowskiego, po dwutygodniowej żegludze, bezpiecznie dotarła do Sycylii. Brawurowa ucieczka stała się sensacją na skalę europejską. Jakimowski skonsumował sławę pisząc i wydając drukiem w 1628 r., barwną relację ze swoich przygód. Co się z nim stało potem niestety nie wiadomo.
Król Madagaskaru
Równie głośno co o Marku Jakimowskim, było w następnym stuleciu o kolejnym Polaku, którego historia rozpoczęła się na Podolu. Chodzi o Maurycego Beniowskiego, który trafił do niewoli rosyjskiej na początku konfederacji barskiej. Za udział w powstaniu, 4 grudnia 1769 roku, władze carskie zesłały go na Kamczatkę, na którą dotarł dokładnie rok później.
Niemal natychmiast zaczął snuć plany ucieczki. Okazja trafiła się zaledwie pół roku później. Beniowskiemu udało się wówczas zorganizować spisek, w wyniku którego, grupa kilkudziesięciu zesłańców opanowała statek Św. Piotr i - 12 maja 1771 roku - uciekła nim w morze. Statek wyruszył w drogę pod flagą konfederacji barskiej, która jeszcze wtedy w Polsce trwała.
Buntownicy ruszyli na południe. Po długim, pełnym przygód, rejsie wzdłuż Aleutów i Japonii, przez Tajwan, dotarli do Makau. Tutaj Beniowski sprzedał Św. Piotra, wynajął dwa francuskie statki Dauphin i Laverdi i, 22 stycznia 1772 roku, popłynął do Europy. Po dotarciu do Francji Beniowski stał się tak sławny, jak niegdyś Jakimowski, a może nawet bardziej.
W imieniu króla Francji udał się na Madagaskar. Postanowił jednak uwolnić się spod francuskiej protekcji. Obwołany królem wyspy, 23 maja 1786 r., zginął w potyczce z Francuzami od – przypadkowego jak się wydaje - postrzału.
Historia Beniowskiego - unieśmiertelniona przez Słowackiego - na stałe zadomowiła się w zbiorowej pamięci Polaków. Stanowiła też pożywkę dla marzeń o ucieczce dla kolejnych fal polskich zesłańców, którzy w XIX wieku trafiali na Syberię po powstaniach. Jednak na następne spektakularne ucieczki czekać trzeba było do września 1939 r.
Przez cieśniny duńskie
Polska Marynarka Wojenna nie miała szans na odegranie znaczącej roli w wojnie obronnej 1939 r. Trzy najcenniejsze polskie niszczyciele (Błyskawica, Grom i Burza), tuż przed wybuchem drugiej wojny światowej, zostały odesłane do Wielkiej Brytanii, by tam kontynuować walkę u boku aliantów. W pewnym sensie była to ucieczka. Uzasadniona o tyle, że bez tego dalsza działalność tych okrętów byłaby po prostu niemożliwa.
Dowodzi tego los polskich okrętów podwodnych Ryś, Sęp i Żbik, które zostały internowane w Szwecji i pozostały tam bezczynne do końca wojny. Zablokowane przez Niemców Morze Bałtyckie stało się dla nich pułapką.
W Estonii internowany został także okręt podwodny Orzeł. Po brawurowej ucieczce z portu w Tallinie oraz przedarciu się przez cieśniny duńskie, 14 października 1939 roku, dotarł do Wielkiej Brytanii. Historia ta jest powszechnie znana i nie będziemy jej powtarzać. Uczyniła z Orła, który niebawem zaginął w niewyjaśnionych do dzisiaj okolicznościach na Morzu Północnym, najsłynniejszy polski okręt drugiej wojny światowej.
W jego cieniu pozostaje, nie mniej spektakularna, ucieczka z Bałtyku innego polskiego okrętu podwodnego Wilk. Przedarł się on do Wielkiej Brytanii wcześniej od Orła, bo już 20 września 1939 roku.
Kierunek Szwecja
Jednak nie tylko duże okręty próbowały ratować się z wrześniowej zawieruchy. W Muzeum Marynarki Wojennej w Gdyni oglądać można, szczęśliwie zachowany do naszych czasów, niewielki, zaledwie 24-metrowej długości, kuter pościgowy Batory.
To całkowicie polska konstrukcja. Jednostka została zaprojektowana pod koniec lat dwudziestych ubiegłego wieku przez Aleksandra Potyrałę, na potrzeby Straży Granicznej, a zbudowana w latach 1930-32, w stoczni rzecznej w Modlinie.
Kuter patrolował wody Zatoki Gdańskiej.
Do wybuchu drugiej wojny światowej służył w Straży Granicznej. We wrześniu 1939 r. podniósł banderę Marynarki Wojennej i dzielnie służył, przewożąc rannych pomiędzy Gdynią i Helem. Odpierał też ataki niemieckiego lotnictwa.
Jego najsłynniejszym wyczynem stała się jednak ucieczka (wraz z 16 ludźmi na pokładzie) z oblężonego Helu do Szwecji, której dokonał w noc poprzedzającą kapitulację Półwyspu Helskiego.
Internowany u naszych północnych sąsiadów Batory przetrwał wojnę w towarzystwie innych internowanych tam polskich jednostek. Do kraju powrócił w październiku 1945 r. Do 1957 r. służył w Wojskach Ochrony Pogranicza. Następnie został przekazany Lidze Przyjaciół Żołnierza, a potem Lidze Obrony Kraju. Pływał po Wiśle i Zalewie Zegrzyńskim, jako jednostka szkolna. Na początku lat siedemdziesiątych miał zostać zezłomowany, ale dzięki działalności wielu ludzi dobrej woli został uratowany. Zaopiekowała się nim Marynarka Wojenna. W 1973 roku Batory trafił na Hel, skąd przywędrował w końcu do Gdyni.
Wśród uciekinierów z wrześniowej pożogi, znalazło się również kilka zupełnie malutkich jednostek. Jednym z nich był jacht Strzelec II z pięcioosobową załogą, który z Gdyni, w połowie września 1939 r., dotarł do Szwecji.
Kurier z Warszawy
Wrzesień 1939 r. nie oznaczał kresu polskich ucieczek morzem ku wolności. Co więcej, niektórzy z tych, którzy uciekali z okupowanego kraju, potem do niego wracali i to wielokrotnie. Jedną z takich postaci był słynny „kurier z Warszawy” czyli Jan Nowak-Jeziorański, po wojnie wieloletni dyrektor Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa. Ryzykując życie przemierzał on okupowaną Europę, przewożąc informacje pomiędzy Warszawą a Londynem.
W czasie swoich niebezpiecznych wypraw trzykrotnie przebył statkiem Morze Bałtyckie. Pierwszą podróż rozpoczął 7 kwietnia 1943 r. Po przybyciu do Gdyni, Jeziorański musiał czekać na odpowiedni statek. Chciał mieć pewność, że rzeczywiście dopłynie do Szwecji. W wyprawie pomagali mu miejscowi Kaszubi i robotnicy portowi, zaangażowani w działalność konspiracyjną. Umieścili go na szwedzkim statku z ładunkiem węgla. Aby nie został odkryty, schowali go w ładowni, zasypując węglowym miałem.
Podróż przez Bałtyk miała trwać nieco ponad trzy doby. Czas ten okazał się torturą. Nie tylko ciemności i ciasnota dawały o sobie znać. W ładowni było przeraźliwie zimno, na dodatek wilgotny węgiel zaczął parować. Ciało kuriera pokryła czarna węglowa maź, nie pozwalając zasnąć.
Kiedy statek zawinął na Gotlandię, Jeziorański ujawnił się i poinformował Szwedów, że jest polskim studentem schwytanym w łapance i wywiezionym na przymusowe roboty w porcie gdyńskim, skąd uciekł. Przetransportowany do Sztokholmu, natychmiast zameldował się w polskiej placówce dyplomatycznej.
14 czerwca Jeziorański ruszył z powrotem do okupowanego kraju. Tym razem Polak wsiadł na statek Drabant w, położonym na północy Szwecji, porcie Luleo. Dopłynął do Szczecina i 2 lipca 1943 r. wrócił do Warszawy.
Trzecią podróż przez Bałtyk Jeziorański rozpoczął 14 października 1943 roku. Okazała się najspokojniejsza. Na szwedzkim statku o nazwie Ludwig dotarł do Malmö, a stamtąd, 7 listopada 1943 roku, do Sztokholmu, a potem Londynu.
Z francuskich portów
Zupełnie wyjątkowych ucieczek podejmowały się podczas drugiej wojny światowej załogi polskich statków, które utknęły internowane we francuskich portach, po zajęciu Francji przez Niemców.
Należała do nich załoga statku pasażerskiego Warszawa, zbudowanego w 1916 r. w stoczni brytyjskiej, a przeznaczonego do przewozu pasażerów pomiędzy Bałtykiem a Wyspami Brytyjskimi. Do Polski statek trafił w 1928 r. Pływał na linii z Gdańska, a potem z Gdyni do Londynu, służył również za wycieczkowiec. Na początku drugiej wojny światowej, jednostka znalazła się w składzie konwoju, który miał popłynąć na pomoc walczącej Polsce.
Potem statek służył do transportu wojska na Morzu Śródziemnym. Internowany przez Francuzów w Bejrucie, 21 czerwca 1940 r., umknął z pułapki. Niestety półtorej roku później, 26 grudnia 1941 r., niedaleko Tobruku, Warszawa została storpedowana przez U-559 i zatonęła.
Tymczasem w lipcu 1940 roku, z francuskiego portu w Dakarze, udało się umknąć aż trzem polskim statkom: Rozewie, Stalowa Wola i Kromań.
W tym samym czasie podobnego wyczynu dokonał statek pasażerski Pułaski (zbudowany w 1912 r. w Wielkiej Brytanii pod nazwą Car, polską banderę podniósł w 1930 r.). Do wybuchu drugiej wojny światowej pływał z Gdyni przez Atlantyk do USA. Odbywał rejsy wycieczkowe. Pracował też na linii południowoamerykańskiej. Po rozpoczęciu wojny służył jako transportowiec wojska. 9 lipca 1940 r. uciekł z francuskiego portu Konakry w Afryce Zachodniej, gdzie został internowany. Sprzedany Anglikom, zakończył swój żywot pocięty na złom w 1949 r.
Wolną Polską przez świat
Kolejna wielka fala morskich ucieczek Polaków przetoczyła się przez kraj w okresie PRL-u. Już w latach czterdziestych, spod opieki komunistów uciekał kto tylko mógł. Wśród nich byli ludzie formatu Stanisława Mikołajczyka czy Stefana Korbońskiego. Obaj, w 1947 r. uciekli z Polski na pokładach statków.
Byli również zwyczajni ludzie, którzy próbowali przepłynąć Bałtyk na kajakach, pontonach, łódkach, jachtach i kutrach rybackich. Ba, nawet na okrętach! 1 sierpnia 1951 r. załoga uprowadziła okręt hydrograficzny Żuraw. Po Zawinięciu do Ystad, 12 jej członków poprosiło o azyl polityczny. Jednostka zaś wróciła do Polski.
Także wielu marynarzy floty handlowej i rybackiej czy pasażerów promów, schodziło na ląd w pierwszym zachodnim porcie do którego dopłynęli, „wybierając wolność”, jak to się wtedy mówiło. Najsłynniejszą tego rodzaju ucieczką była ta, którą podjął kapitan transatlantyku Batory Jan Ćwikliński. 30 kwietnia 1947 r. to właśnie on wrócił na jego pokładzie do kraju, po wojennej tułaczce i był jego kapitanem w pierwszych latach po wojnie.
Inwigilowany przez bezpiekę, 19 czerwca 1953 r., w czasie pobytu Batorego w brytyjskiej stoczni Palmersa w Newcastle on Tyne, Ćwikliński zszedł ze statku z kilkoma tylko rzeczami osobistymi przy sobie tak, aby nie wzbudzić niczyich podejrzeń. Nie niepokojony przez nikogo, opuścił stocznię i zmieniając co jakiś czas pociągi, dotarł do Londynu.
Cztery dni potem stawił się na komisariacie brytyjskiej policji prosząc o azyl polityczny. Trafił do więzienia w Brixton, gdzie został dokładnie przesłuchany. Angielskie władze szybko podjęły decyzję co do jego dalszego losu. Sześć dni po ucieczce, były już kapitan najsłynniejszego polskiego transatlantyku, dostał prawo pobytu w Anglii. Kilka miesięcy później wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Stał się sławny, jak niegdyś Jakimowski i Beniowski. Sława ta wzrosła jeszcze bardziej, po ukazaniu się jego wspomnień pt. „Kapitan opuszcza swój statek”. Nie mogąc wrócić do prawdziwie wolnej Polski został kapitanem statku, który ochrzcił mianem Wolna Polska. Pływał nim przez ponad półtora roku z polską załogą na pokładzie. Wszędzie gdzie zawinął budził zrozumiałą sensację. Zmarł w 1976 r.
Tomasz Falba
Artykuł pochodzi z 23. numeru miesięcznika POLSKA NA MORZU. Magazyn jest dostępny w punktach Empik i Salonikach Prasowych, w centrach handlowych i na dworcach. Wejdź na www.polskanamorzu.pl i zamów prenumeratę.