Inne

- Pańskim znakiem firmowym jest wydawanie wspomnień. Jak pan ich poszukuje? Według jakiego klucza wybiera? Do wielu pozycji nie było chyba łatwo dotrzeć­?

- Bardzo różnie. Np. Wojciech Chrzanowski, autor tłumaczenia książki „Dreadnought” Roberta  Massiego prowadził korespondencję z całym światem, żeby zdobyć prawa autorskie. Na końcu, po roku, udało się nam dotrzeć do wydawcy amerykańskiego, który odesłał nas do swego londyńskiego przedstawiciela. Mimo kilku listów, brak odpowiedzi. Poprosiliśmy o kontakt do innego przedstawiciela, bo ten londyński „prawdopodobnie zmarł, skoro nie odpowiada na naszą korespondencję”. Wtedy zadziałała siedziba główna i z Londynu natychmiast otrzymaliśmy ofertę. Prawa autorskie są w tak przeróżnych rękach…

- A Prienn?

- Akurat na niego nie ma żadnych praw. Nikt nie chce być spadkobiercą faszystowskiego wydawcy. Przyznam szczerze, że jeżeli chodzi o książki z II wojny światowej, w ogóle nie martwię się o prawa autorskie.

- Podobnie było w wypadku Dönitza i Raedera?

- Nie, Dönitz napisał swoją książkę dziesięć lat po wojnie, jego wspomnienia mają właściciela. Ciekawy jest przypadek Raedera. Prawa do jego wspomnień miała firma amerykańska, która przesłała mi prawa autorskie zupełnie bezpłatnie. Z kolei kupiłem kiedyś od niemieckiego wydawcy prawa do książki o pancerniku Bismarck, wszystko wydawało się w porządku, po czym odezwała się amerykańska firma z pytaniem: jakim prawem wydałem ich książkę? Okazało się, że niemiecki wydawca nie miał prawa do sprzedaży książki za granicą Niemiec.

- Wznawia pan także książki polskich marynarzy, takich jak Sopoćko, Łaszkiewicz czy Cygan, którzy nie byli do tej pory szerzej znani w kraju, bo zostali wydani na Zachodzie, bo w Polsce Ludowej nie było dla nich miejsca.

- W wypadku tych książek współpracowałem z Muzeum Marynarki Wojennej, które sprawę praw autorskich brało na siebie.

- Te wspomnienia miejscami mocno odbiegają od stereotypu przedstawiania działalności Polskiej Marynarki Wojennej. Jak są odbierane? Dobrze się sprzedają?

- Bardzo dobrze. Mam dużo listów ludzi wdzięcznych za wydanie np. „Granatowej załogi”, ludzi, którzy są zafascynowani tym, w jaki sposób wojna jest tam opisana. To odkrywanie historii. „Granatowa załoga” dla mnie samego była wielkim odkryciem.

- Kolejna kontrowersyjna pozycja.

- Bo tylko takie są ciekawe.

- Czy obecny rynek wydawniczy sprzyja ukazywaniu się takich książek jakie pan publikuje?

- Myślę, że tak. Obserwuję, że coraz więcej ludzi czyta artykuły i recenzje moich książek na portalach historycznych. Np. artykuł o „P.Q. 17”obejrzało około 50 tysięcy ludzi! Bardzo dużo.

- Obserwuje pan rynek - czego dzisiaj szukają pasjonaci spraw wojenno-morskich?

- Tematyką numer jeden są książki o U-Bootach. Każda pozycja na ten temat jest „w ciemno” bestsellerem. Ostatni hit, „Śmiejąca się krowę”wydałem w pięciu tysiącach egzemplarzy, sprzedało się wszystko.

- Ma pan konkurencję?

- Mogę powiedzieć, że w tej chwili nie. Jeżeli chodzi o książki o emocjach i przeżyciach marynarzy podczas wojny, to jestem jedyny na rynku.

- Ile kosztuje wydanie książki w „serii z kotwiczką”?

- Jakieś 25 tysięcy złotych.

- Łatwo jest zdobyć pieniądze na publikacje wojenno-morskie?

- Tu jest pies pogrzebany. Wielu hurtowników i księgarzy żyło na kredyt. Głównie na kredyt wydawców. Przez wiele lat spływ pieniędzy był tragiczny.

- Był?

- Tak, bo ostatnio coś drgnęło. Przez lata wiele podmiotów się wyłożyło, a te które zostały, są duże i w miarę sprawne.

- Kilka z pańskich pozycji jest współfinansowanych przez różne instytucje. Łatwo je było pozyskać?

- Mam bardzo dobre stosunki z Urzędem Miejskim w Gdyni. Tam kapitalnie urządzony jest sposób dotowania: grupa kompetentnych ludzi, którzy nie tylko rozpatrują wnioski, ale też czytają książki, które mają być dotowane, co w innych instytucjach nie zdarza się często. A potem odbywa się debata nad poszczególnymi pozycjami. Dzięki temu Gdynia współfinansowała niemal wszystkie wydawane przeze mnie książki ze wspomnieniami polskich marynarzy: Sopoćki, Pławskiego, czy „Granatową załogę”.

+1 O wyd. Finna inaczej
Jakość tłumaczeń w Finnie jest fatalna (a to co wyprawia z Morrisonem woła o pomstę do nieba...) i aż prosi sie o jakiegoś konsultanta, ktory spolszczyłby te wytwory radosnej działalności "tłumaczy".
11 marzec 2015 : 11:45 nabuchodonozor | Zgłoś
+1 popieram
Sama prawda...
10 lipiec 2015 : 11:50 andrzejw. | Zgłoś

Zaloguj się, aby dodać komentarz

Zaloguj się

1 1 1 1
Waluta Kupno Sprzedaż
USD 4.0629 4.1449
EUR 4.2873 4.3739
CHF 4.5753 4.6677
GBP 5.1558 5.26

Newsletter