Nie ma śladów kolizji z innym statkiem, obiektem pływającym, ani pozostałości świadczących o eksplozji, mogących spowodować zatonięcie w 1994 roku promu Estonia - ogłosiła w Tallinie wspólna estońsko-szwedzko-fińska komisja ekspertów.
Nowe dochodzenie w sprawie katastrofy, w której zginęły 852 osoby, wszczęto po emisji w 2020 roku filmu dokumentalnego Discovery. Jego twórcy, dwaj Szwedzi, ujawnili nieznane wcześniej poważne uszkodzenia wraku po prawej stronie burty.
Śledczy w 2021 roku przeprowadzili pierwsze od lat nurkowania w miejscu spoczynku wraku na dnie Morza Bałtyckiego w pobliżu fińskiej wyspy Utoe.
Jak przekazano na konferencji prasowej w Tallinie, prezentując wstępne wnioski, nowoczesna technika pozwoliła na wykonanie 45 tys. zdjęć i filmów wysokiej jakości w technice 3D.
Zniszczenia w kadłubie pokrywają się z formacjami skalnymi na dnie. Nie widzimy powodów, aby kwestionować wnioski z poprzedniego raportu z 1997 roku - podkreślił reprezentujący Szwedzką Komisję ds. Wypadków Jonas Baeckstrand.
W 1997 roku komisja ekspertów pod przewodnictwem Szwecji, stwierdziła w końcowym wniosku, że przyczyną zatonięcia promu było oderwania się furty dziobowej pod wpływem wysokich fal. Powtórzono, że ta część statku "nigdy nie była kontrolowana, była certyfikowana na niewłaściwych podstawach". Statek nie nadawał się do żeglugi - przypomniał estoński ekspert Rene Arikas.Pełny raport z analizy tysięcy zdjęć oraz ponownego przesłuchania świadków ma zostać przedstawiony w 2024 roku.
W filmie dokumentalnym "Estonia - katastrofa na Bałtyku" Henrika Evertssona padają sugestie o możliwości wystąpienia eksplozji lub kolizji z inną jednostką pływającą. W Szwecji, w kraju, który w wyniku katastrofy stracił 501 obywateli, na nowo wybuchła debata na temat przyczyn zatonięcia statku.
Prom Estonia zatonął w nocy z 27 na 28 września 1994 roku, pochłaniając 852 ofiary. Ocalało jedynie 137 osób.