Marine Stewardship Council, organizacja działająca od 1997 roku na rzecz ochrony zasobów morskich, zwróciła swą uwagę na wschodnie łowiska Bałtyku. Przedmiotem zainteresowania ekologów jest dorsz. MSC chce, by zarówno jego pozyskanie, jak i sprzedaż były certyfikowane. Osoby zaangażowane w przedsięwzięcie twierdzą, że wkrótce bez certyfikatu MSC trudno będzie sprzedać jakąkolwiek rybę.
Ryba z gwarancją
Już dziś wiele sieci handlowych oferuje na swoich półkach wyłącznie przetwory rybne oznaczone charakterystyczną błękitną naklejką z sylwetką tuńczyka. Oznacza ona, że ryby pozyskano przy użyciu właściwie dobranego sprzętu i tylko na obszarach zrównoważonego rybołówstwa. Polscy rybacy zajmujący się połowem dorsza zaczynają uzmysławiać sobie, że bez certyfikatu znajdą się na gorszej od certyfikowanej konkurencji pozycji. Oferowane przez nich ryby mogą być co prawda tańsze, ale z czasem ich zbyt będzie coraz trudniejszy. Ukierunkowani ekologicznie klienci coraz rzadziej będą sięgali po ryby bez gwarancji ich pochodzenia ze zrównoważonych połowów. Już dziś przetwórcy obsługujący wielkie sieci handlowe muszą szukać dostawców, których kutry oznaczone są niebieskim znaczkiem.
Dlatego rybaków zainteresowanych uzyskaniem błękitnego certyfikatu przybywa, mimo że większość z nich uważa, iż wprowadzenie kolejnych certyfikatów służy wyłącznie interesom ekonomicznym podmiotów przyznającym je. Nie jest przy tym tajemnicą, że na ocenę wschodniego stada bałtyckich dorszy Marine Stewardship Council pozyskał 400 tys. zł unijnych dotacji, czyli ze środków publicznych.
Kiedy przed rokiem Kołobrzeska Grupa Producentów Ryb wspólnie z trzema innymi organizacjami zwołała spotkanie na temat certyfikacji dorsza, sala w której się ono odbywało świeciła pustkami. Dziwiło to prezesa KGPR Marcina Radkowskiego, będącego współautorem projektu, dzięki któremu rybacy mogą otrzymać certyfikat bezpłatnie.
- Certyfikacja MSC to nic innego, jak produkt przygotowany przez organizacje ekologiczne i konsumentów. Dokumentów potwierdzających zgodny z prawem sposób i miejsce poławiania ryb życzą sobie dziś sieci handlowe – podkreślał wówczas M. Radkowski, nie ukrywając rozczarowania niemal zerową frekwencją podczas spotkania.
A dorsze chude...
Dziś sprawa wygląda nieco inaczej. Do procesu certyfikacji przystąpiło ponad 400 z 700 zajmujących się połowem dorsza armatorów polskich kutrów. Najwięcej jest ich w Kołobrzegu, choć i tu nie brakuje sceptyków.
- Zamiast wprowadzać nikomu niepotrzebny certyfikat należałoby zająć się stanem dorsza. Mimo iż jest go wystarczająco dużo, jego kondycja wciąż jest zła. Ryby poławiane we wschodniej części Bałtyku są chude i to dyskwalifikuje je, jako wartościowy towar, za który można otrzymać dobrą cenę. Takiemu dorszowi nie pomoże żaden certyfikat – denerwują się właściciele kutrów.
Certyfikacja połowów dorsza w oparciu o wytyczne Marine Stewardship Council nie jest oczywiście obowiązkowa, ale mimo to rybacy z krajów nadbałtyckich ją wdrażają. Podobnie jest w Polsce, choć gros armatorów uważa, że chodzi wyłącznie o nabijanie komuś kabzy. Co prawda teraz członkowie organizacji zrzeszających rybaków certyfikat mogą otrzymać bezpłatnie, ale za trzy lata trzeba go będzie odnowić, a to podobno koszt rzędu 1200 zł.
Kto na tym zyskuje?
- Nie rozumiem, po co komu certyfikacja, skoro przepisy unijne i krajowe dotyczące połowów są bardzo rygorystyczne i nie ma możliwości, aby ich nie przestrzegać. Na połowy ustalane są gwarantujące zrównoważone rybołówstwo limity, ryba jest ściśle ewidencjonowana, a my podlegamy regularnym, obostrzonym kontrolom. Sprawdzana jest zarówno ilość ryb przywożonych z morza, jak i sprzęt połowowy. Dziwię się, że państwa pozwalają, aby jakieś międzynarodowe gremium prowadziło nie tylko kontrole jednostek, ale i przepisów obowiązujących w danym kraju. Co to za różnica, czy sprzedam dorsza z certyfikatem czy też bez niego, skoro ryba pochodzi i tak z tego samego, legalnego połowu. A poza tym, jaka jest różnica pomiędzy stadem wschodnim, które jest certyfikowane, a zachodnim, które certyfikacji nie podlega? – pyta retorycznie kołobrzeski armator Ryszard Klimczak.
Zachodniopomorscy rybacy sugerują, że działania MSC nie służą ochronie stad dorsza, a jedynie interesom wielkich koncernów lobbujących za wprowadzaniem certyfikatów. Jako przykład podają sieć Makro, która sprzedaje wyłącznie ryby z niebieskim certyfikatem.
Przemysław Weprzędz
Fot. Artur Bakaj
Operacyjnegow sprawie zmiany Programu Operacyjnego „Zrównoważony rozwój sektora
rybołówstwa i nadbrzeżnych obszarów rybackich 2007 — 2013” w zakresie przesunięcia
środków finansowych z osi priorytetowej 3 - Środki służące wspólnemu interesowi na rzecz osi
priorytetowej 1 - Środki na rzecz dostosowania floty rybackiej w kwocie 7 470 416 euro1 ,
została przyjęta w formalnym głosowaniu stosunkiem głosów: 12 głosów za, 2 przeciw, 3
wsztrzymujące.
MSC- to jeden z przykładów ukazujący nadrzędność interesów euro-urzędników, powołujących do życia "ZNACZEK" gwarantujący szybkie rozwiązanie problemów zrównoważonego rybołówstwa, nad szarą masą podmiotów Unii Europejskiej związanych z branżą rybną i rybołówstwem, pragnących udowodnić swoją "niewinność". Jedna wielka fikcja.
"Każda cywilizacja zaczyna się rolnictwem, a kończy paradoksami.
Do jakich wynaturzeń prowadzi dotychczasowy system dotacji, pokazuje przypadek z Litwy. Rząd tego bałtyckiego kraju załatwił sobie 127 milionów euro unijnych subwencji – na izolację budynków i poprawę bilansu ekologicznego. Odpowiednie ministerstwo miało jednak inny pomysł. Chciało wykorzystać część milionów otrzymanych z Brukseli na kupno trzech wojskowych śmigłowców.
Również w Niemczech władze raz po raz lamią obowiązujące przepisy. Zlecenie renowacji portu promowego w Rostocku zostało sztucznie podzielone na tak maleńkie części, że nie trzeba było go ogłaszać w całej Unii Europejskiej. Również rostocka przystań jachtowa wraz z hotelem i centrum konferencyjnym została częściowo sfinansowana przez UE. Teraz firmie budowlanej zarzuca się oszustwo w zdobyciu dotacji, a były minister gospodarki z Meklemburgii-Pomorza Przedniego został oskarżony o pomoc w owych machinacjach.
Aby skorzystać ze strumienia unijnych pieniędzy, w wielu przypadkach wystarczy napisać rozsądnie brzmiący wniosek. W ostateczności trzeba go poprawić dwa albo trzy razy, aż będzie pasował do aktualnych w danej chwili kryteriów unijnych. Kiedy urząd w danym kraju zaakceptuje wniosek, z Brukseli zaczną płynąć pieniądze. Przynajmniej część z nich zostanie przekazana bez żądania jakiegokolwiek rachunku. Dopiero później trzeba udowodnić sensowne wykorzystanie otrzymanych środków. To wszystko działa jak zachęta z Brukseli, by przy płynących obficie unijnych pieniądzach przymykać najlepiej oboje oczu.
1. Pomoc de minimis w polskim rybołówstwie
2. Zniszczenie zasobów ryb na Morzu Bałtyckimi i rekompensaty dla rybaków.
3. Kary rybaków za 2007 rok
4. Problemy Darłowskiego Centrum Pierwszej Sprzedaży Ryb.
Wszystkie związki rybackie są proszone o zgłaszanie przedstawicieli , którzy wezmą udział w tej bardzo ważnej komisji .
PortalMorski.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.