Czy policja i prokuratura w Kartuzach chroni kobiety, które przez kilka lat wykradały ryby z miejscowego zakładu przetwórstwa?
Czy też kierownictwo zakładu prowadząc wewnętrzne śledztwo, zastraszyło niewinne kobiety i zmusiło do złożenia fałszywych oświadczeń, w których przyznają się do rzekomych kradzieży?
Do naszej redakcji trafiły oświadczenia, w których pracownice kartuskiej firmy przyznają się swojemu pracodawcy do wieloletnich kradzieży towaru. Trafiły również stenogramy rozmów, w których mówią kto brał rybę i co z nią dalej robił.
Postanowiliśmy bliżej przyjrzeć się tej sprawie. Okazała się bardzo skomplikowana. Marcin Gniazdowski, główny udziałowiec Almaru, który wartość skradzionego towaru szacuje na 750 tys. zł., opowiada, jak to się działo. Z jego słów wynika, że w jego firmie kradli prawie wszyscy, że stało się to codziennością, że mechanizm został doprowadzony do perfekcji. W stenogramach rozmów pojawiają się nazwy odbiorców ryb: policjanci, prokuratorzy... Gniazdowski twierdzi, że policja dokonała bezprawnego przeszukania. - Za wszelką cenę chcieli znaleźć oświadczenia i nagrania z rozmów- mówi.
Jedna z byłych pracownic opowiada przez łzy, co działo się w dniu, kiedy przyznała się do kradzieży.
- To był horror. Zastraszano mnie. Mówili mi, że spędzę dwanaście lat w więzieniu. Mówili mi, że nie wyjdę z pomieszczenia, gdzie mnie przesłuchiwali, dopóki tego nie podpiszę. Dlatego podpisałam. Jestem niewinna.
Zagadkę będzie musiał rozstrzygnąć sąd.
Rybołówstwo
Kartuski łosoś trafił do sądu
30 lipca 2010 |
Źródło:
PortalMorski.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.