Rybacy prawie pobili Kazimierza Plocke, wiceministra rolnictwa, odpowiedzialnego za rybołówstwo. Wymachiwali mu przed nosem kwitem, z którego wynika, że w 2007 roku nie przekroczyli limitu na dorsze. A są za to karani.
(Fot. Marcin Barnowski)
Plocke przyjechał do Ustki, aby wziąć udział w inauguracji Słowińskiej Grupy Rybackiej. Nowa organizacja obejmująca rybaków i nadmorskie samorządy od Postomina po Główczyce ma pomagać w zdobywaniu funduszy unijnych. Ale spotkanie zdominowali armatorzy głośno wykrzykujący pretensje pod adresem rządu.
– Pan oszukuje środowisko rybackie – grzmiał Jerzy Wysoczański z Ustki i wytykał Plockemu, że nie dotrzymał słowa w sprawie wypłat rekompensat dla rybaków, którzy od ponad roku nie mogą odławiać dorszy. Rekompensaty miały być wypłacone do końca czerwca, a wciąż ich nie ma, tymczasem niektórych armatorów już licytują komornicy.
Zarzucał też, że Plocke złamał wcześniejsze ustalenia i zadecydował, że dorszowcy dostaną rekompensaty tylko 40-procentowe, a właściciele wielkich paszowców – 45-procentowe. Wcześniej, jak krzyczał Wysoczański, ustalono, że świadczenia mają być takie same i Plocke to aprobował.
Gdy minister opuścił salę ratusza, rybacy otoczyli go. Jeden z armatorów wyciągnął dokument, który zdobył w Danii. To wydruk z oficjalnych unijnych statystyk połowowych, dokumentujący, że w 2007 roku Polska wcale nie przekroczyła limitu dorszowego. Tymczasem właśnie wówczas UE, zarzucając Polakom przekroczenie limitu, wstrzymała połowy dorszy. Rząd Jarosława Kaczyńskiego odwołał się od tej decyzji do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, ale potem do władzy doszła Platforma Obywatelska, skarga została wycofana, a rybacy łamiący zakaz – ukarani.
Teraz procesują się z państwem. – Kto zrekompensuje nam straty? – grzmiał rybak. Plocke tłumaczył, że nic jeszcze nie jest przesądzone. – Jeśli rybacy wygrają, to oczywiste, że otrzymają odszkodowania – wyjaśniał.
Marcin Barnowski
Rybołówstwo
Rybacy ujawnili dokument kompromitujący Unię i rząd
03 sierpnia 2009 |
Źródło:
Morskiego Instytutu Rybackiego w Gdyni, dotyczące wyrywania roślin z Zatoki Puckiej w latach 60 tych, mogą być pożółkłe i zdekompletowane.
Opublikowano: 23 lipca, 2009
Premier Rosji Władimir Putin już po raz drugi w krótkim czasie zajął się sprawą żeglugi na Zalewie Wiślanym. Jeszcze tydzień temu popierał pomysł otwarcia żeglugi na całym akwenie dla Polski i Litwy.
Teraz podpisał stanowisko dotyczące otwarcia rosyjskiej części Zalewu Wiślanego dla statków pod banderą państw trzecich wpływających lub wypływających z polskich portów.
Co ciekawe, tym razem z pominięciem jednostek pływających pod polską banderą...
- Faktycznie, w stanowisku nie znalazły się statki pływające pod polską banderą - potwierdza Robert Szewczyk z Warmińsko-Mazurskiego Urzędu Marszałkowskiego w Olsztynie. - Ich żegluga po rosyjskiej części Zalewu Wiślanego będzie możliwa po podpisaniu stosownej umowy polsko-rosyjskiej. Stanowisko oczywiście nie jest jednoznaczne z podpisaniem umowy.
Co o takim istotnym braku sądzi polska dyplomacja?
- Myślę, że to może być zwykła pomyłka - uważa Piotr Paszkowski, rzecznik MSZ. - W procesie przygotowawczym umowy o swobodzie żeglugi zarówno po polskiej, jak i rosyjskiej części Zalewu Wiślanego, cały czas zwracaliśmy uwagę na udział bander trzecich. Żegluga polskich statków była niemal oczywista. Moim zdaniem, to stanowisko to nic innego, jak zapowiadane wcześniej zmiany legislacyjne, które niezbędne były do podpisania umowy. Teraz Putin podpisał niezbędne dokumenty, więc w zasadzie przygotowana umowa niemal automatycznie wchodzi w życie.
Samorządowe władze tutejszego regionu, gesty ze strony Putina, mimo tych niejasności, traktują bardzo pozytywnie.
- To bardzo dobry sygnał w relacjach polsko-rosyjskich i doskonała wiadomość dla naszego regionu, a zwłaszcza Elbląga i wszystkich miejscowości położonych nad Zalewem Wiślanym - uważa Jacek Protas, marszałek Warmii i Mazur.
Według Roberta Szewczyka z Urzędu Marszałkowskiego, stanowisko, a następnie podpisanie umowy, może szybko wpłynąć na wzrost zainteresowania akwenem inwestorów.
- Praktycznie ono cały czas było, tylko nikt nie chciał inwestować, kiedy swobody żeglugi nie było.
Teoretycznie Zalew Wiślany ma szansę stać się miejscem atrakcyjnym dla inwestorów. W praktyce nie jest takie proste.
- Potrzebne będzie załatwienie spraw związanych z technicznym i formalnym przygotowaniem jednostek do rejsów z Zalewu Wiślanego do Kalinigradu oraz rozpoczęcie współpracy z biurami turystycznymi. To potrwa - mówi Jerzy Latała, prezes Żeglugi Gdańskiej. - Podpisanie umowy na górze, nie oznacza, że rejsy od Kaliningradu ruszą na drugi dzień. Bardziej prawdopodobne jest przyszły sezon.
Anna Szałkowska
Opublikowano: 4 sierpnia, 2009
Niewielu stoczniowców wierzy, że do 17 sierpnia tajemniczy inwestor zapłaci za stocznię w Szczecinie i Gdyni.
Pieniądze miały wpłynąć do 21 lipca - tak się jednak nie stało. Ministerstwo Skarbu Państwa przedłużyło termin do 17 sierpnia. Przewodniczący Solidarności'80 Jacek Kantor ocenia szanse po połowie.
Sytuację inwestora pogarsza fakt, iż armatorzy rezygnują z zamówionych w stoczniach statków. W ciągu ostatnich miesięcy wycofano się z budowy 600 statków na świecie. Szacuje się że anulowanych w najbliższym czasie będzie 20 procent kontraktów.
Według nieoficjalnych informacji Polskiego Radia Szczecin, biznes plan zgodnie z którym miały ruszyć stocznie w Gdyni i Szczecinie przestał być aktualny. Nie udały się też rozmowy o nowych kontraktach, które stocznia miałaby realizować podczas rozruchu.
Grzegorz Gibas
Ciekawe jaki syropek popija na struny głosowe?
ZOBACZ TAKŻE
Koniec sporu o dorsza (15-02-08, 20:20)
Za przekroczone połowy polska kwota dorsza mniejsza o 8 tys. ton (15-02-08, 17:51)
Część fuzji UniCredit nieważna? (01-02-08, 20:41)
Potwierdzają się informacje "Gazety" sprzed kilku miesięcy. Już w październiku ub.r. pisaliśmy, że nowy polski rząd będzie chciał wycofać niektóre swoje skargi z Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, żeby poprawić stosunki z Komisją Europejską.
Poprzedni rząd często komunikował się z unijną administracją za pomocą pozwów. Ale ta "siłowa" metoda dyskutowania z Brukselą żadnych wymiernych korzyści nie przyniosła. Nowy rząd postanowił więc taktykę zmienić.
Lokata inwestycyjna
Zapewnij sobie lepszą przyszłość. Wypełnij prosty formularz !
Finamo.pl
Nissan
Zamów jazdę próbną! więcej informacji na stronie:
[link usunięty]
Karty paliwowe BP PLUS
Tankuj bezgotówkowo na 20 tysiącach stacji w całej Europie. Sprawdź!
[link usunięty]
Gazeta Biznes
- We wtorek Rada Ministrów ma formalnie zadecydować o wycofaniu sprawy Unicredit. Druga, dotycząca połowów dorsza na Bałtyku, została uzgodniona w tzw. trybie obiegowym, jeszcze w ubiegłym tygodniu - mówi "Gazecie" Monika Janus, rzeczniczka Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej(UKIE). "Tryb obiegowy" oznacza, że sprawa nie będzie nawet na Radzie Ministrów dyskutowana, a jedynie formalnie przyjęta i zapisana w protokole z posiedzenia RM.
Obie sprawy - Unicredit i dorsze - mają długą historię. Pierwsza rozpoczęła się jeszcze w pierwszej połowie 2006 roku. Polski rząd pozwał Brukselę do ETS, ponieważ Komisja miała poważne wątpliwości co do blokowania przez ówczesne polskie władze fuzji banków Pekao i BPH (pierwszy z nich jest własnością włoskiego Unicredit). Sprawa dorszy wybuchła rok później. Kontrole Komisji Europejskiej wykazały, że polscy rybacy łamią prawo i łowią dużo więcej dorszy, niż wynosi przyznany nam limit połowowy. Bruksela musiała wówczas wydać zakaz połowów dla polskich rybaków, co w takich przypadkach jest zwyczajowym posunięciem. Ale reakcja Warszawy była ostra - rząd przygotował pozew do trybunału (mimo że nawet rządowi prawnicy ostrzegali, że sprawa jest nie do wygrania).
Teraz oba konflikty zostaną po cichu zamknięte. - W przypadku sprawy Unicredit ciągnięcie tego sporu byłoby całkowicie bezcelowe, bo przecież banki połączyły się, a rząd się z Unicredit dogadał. W dodatku Komisja wycofała się ze swoich zarzutów przeciwko Polsce w tej samej sprawie. Kontynuowanie sporu dla samego sporu było bez sensu - mówi "Gazecie" Arkadiusz Pluciński, szef departamentu prawnego w UKIE. Podobnie w sprawie dorsza, gdzie argumenty Komisji były bardzo mocne, a szanse naszego zwycięstwa - minimalne. Zresztą w przypadku dorsza równie ważne było to, że wycofanie skargi przeciwko KE jest elementem większego kompromisu. My kończymy prawną batalię i zgadzamy się przestrzegać unijnych reguł kontroli połowów. W zamian za to Komisja traktuje nas przychylnie: dała nie najgorsze limity połowów na kolejne lata i dodatkowo rozłożyła nam na raty karę, którą Polska musi ponieść za to, że polscy rybacy w 2007 r. złowili dużo więcej ryb, niż wynosił przysługujący limit. - W ciągu ostatnich miesięcy współpraca z polskim rządem jest dobra - potwierdza "Gazecie" Mireille Thom, rzeczniczka unijnego komisarza ds. rybołówstwa Joe Borga. Zastrzega jednak: - Polska jeszcze musi wykazać, że respektuje unijne przepisy w sprawie połowów.
Bez dorszy i Unicredit w unijnym sądzie będzie już tylko sześć pozwów Polski przeciwko Brukseli. Komisja rewanżuje się Polsce tym samym i też wygasza konflikty. - Cały czas wycofuje swoje pozwy przeciwko Polsce z ETS - podkreśla Pluciński. W ostatnich dniach np. Bruksela odstąpiła od kontynuowania sporu w dwóch sprawach telekomunikacyjnych. W efekcie w unijnym trybunale jest już tylko siedem spraw przeciw Polsce (a było ponad dziesięć).
- Ograniczenie liczby spraw pozwala nam koncentrować się na tych, które są najważniejsze - dodaje Pluciński. Czyli m.in. na sprawie obwodnicy Augustowa, obszarów Natura 2000 i na sprawie zakazu stosowania produktów genetycznie modyfikowanych.
Źródło: Gazeta Wyborcza
PortalMorski.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.