Rybacy z Mrzeżyna, którzy mogą łowić dorsze, skarżą się, że z ładunkiem większym niż 750 kilogramów muszą pływać do Dziwnowa lub Kołobrzegu.
Mirosław Gurgul, rybak z Mrzeżyna, z każdego połowu przywozi powyżej 750 kilogramów. – Nie mogę wpłynąć z ładunkiem do swojego rodzimego portu i tu wyładować dorsze. Muszę płynąć do Dziwnowa lub Kołobrzegu – tłumaczy w rozmowie z reporterem „Kuriera”. – Wszystko przez przepisy unijne, które ustaliły sześć portów na wyładunek tej ryby.
Wedle nowych przepisów rybacy, którzy mogą w tym roku łowić dorsze, muszą każdorazowe wypłynięcie w morze zgłaszać do inspektoratu rybołówstwa. Co najmniej na godzinę przed powrotem jednostki do portu, zgłaszają inspektorom gdzie i z jaką ilością wracają. Na nadbrzeżu dokonywana jest kontrola.
– Podbijane są specjalne książeczki. Jeśli ryby jest mniej, co trzeba ocenić na podstawie załadowanych skrzynek, wtedy możemy przypłynąć do Mrzeżyna. Jeśli powyżej 750 kg, wówczas zostaje tylko Dziwnów lub Kołobrzeg. Śmieszne to, bo przecież nie możemy zważyć ryby na pokładzie. To takie szacowanie na oko – tłumaczą rybacy.
Rosną koszty
Z Mrzeżyna do Dziwnowa jest około 30 mil, w zależności od pogody płynie się od 6 nawet do 9 godzin przy silnym wietrze.
– To jakieś dodatkowe 200–300 złotych wydanych do każdego kursu na paliwo – tłumaczy Mirosław Gurgul. Rybacy z Mrzeżyna rocznie płacą powyżej 2 tysięcy złotych za postojowe i tzw. tonażowe w mrzeżyńskim porcie, dodatkowo za dzierżawę boksów, gdzie przechowują sieci i sprzęt.
– Wydajemy tyle, a i tak ryba musi być wożona gdzie indziej. Zdarza się, że np. w Dziwnowie żądają sobie opłaty za wpłynięcie lub wyładunek ryby – mówi Radosław Pasek, który w grudniu ub.r. zapłacił za wyładunek właśnie w Dziwnowie.
Rybacy nie mogą zrozumieć, czemu ma służyć utrudniający im życie przepis, kiedy i tak przy każdorazowym wyładunku dorszy obecny jest inspektor, który pilnuje, ile złowiono ryby.
– Cena dorszy spadła już na samo dno, są miejsca, gdzie płacą nawet po 3,60 od kilograma, kiedy w sklepie za fileta trzeba zapłacić od 18 nawet do 24 złotych – żalą się rybacy.
Paradoksem jest także to, że choć do portu przywożą rybę patroszoną, muszą uwzględnić jej wagę w całości.
– Jeśli więc limit roczny na dorsza to 52 tony na kuter, z tego trzeba odliczyć 17 proc. odpadów. To także bardzo niesprawiedliwe – uważają.
W czasie ostatniego spotkania z wiceministrem ds. rybołówstwa Kazimierzem Plocke, mrzeżyńscy rybacy skarżyli się na utrudniające im pracę zarządzenie. W odpowiedzi usłyszeli, że ewentualna zmiana to poważna procedura.
– Trzeba zmieniać dyrektywę, a to trwa, czyli generalnie spychologia. Nie potraktowano naszych postulatów poważnie. Niedługo będziemy branżą pokazywaną w skansenie, a ryby będą importowane z Chin – dodają rozgoryczeni armatorzy.
Marzena DOMARADZKA
Rybołówstwo
Podróże dorsza
10 lutego 2009 |
Źródło:
PortalMorski.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.