Od kilku lat najbardziej sporną kwestią dzielącą Ateny i Ankarę jest delimitacja wyłącznych stref ekonomicznych na Morzu Śródziemnym - powiedział PAP ekspert greckiego think tanku Eliamep prof. Panagiotis Cakonas.
Pod koniec lipca we wschodniej części Morza Śródziemnego doszło do kolejnego spięcia na linii Grecja-Turcja. W okolicy greckiej wyspy Kasos włoski statek prowadził badania w ramach przygotowania do położenia kabli między Kretą, Cyprem i Izraelem. W pobliże statku, który znajdował się nie tylko na greckich wodach terytorialnych, ale też na otwartym morzu, Turcja wysłała trzy okręty wojenne z zadaniem obserwowania włoskiego statku. W okolice swoje jednostki skierowała też grecka marynarka wojenna.
Jak poinformował portal eKathimerini, dzięki działaniom dyplomatycznym udało się uniknąć eskalacji sytuacji, włoski statek zakończył swoje zadanie i wrócił na Kretę w asyście okrętu greckiej marynarki wojennej.
PAP poprosiła eksperta ośrodka analitycznego Eliamep w Atenach o naświetlenie okoliczności tego zdarzenia.
Jest to związane z brakiem porozumienia między Grecją i Turcją w sprawie tego, co do kogo należy
Jak przekazał prof. Cakonas, włoski statek znalazł się w części otwartego morza, która według Aten należy do wyłącznej strefy ekonomicznej utworzonej na podstawie porozumienia między Grecją i Egiptem, którego nie uznaje Ankara. Umowa była odpowiedzią na memorandum między Turcją i Libią o delimitacji wyłącznej strefy ekonomicznej, która nie jest uznawana na arenie międzynarodowej za wiążącą.
Widzimy więc dwa kraje w obszarze wschodniego Morza Śródziemnego, należące do NATO, niestety będące przeciwnikami, między którymi nie ma porozumienia w sprawie delimitacji wyłącznych stref ekonomicznych, roszczeń dotyczących suwerennych praw na tym obszarze - powiedział ekspert.
Profesor zwrócił jednocześnie uwagę, że nie uważa tego zdarzenia za poważną eskalację ze względu na "nowy kontekst" stosunków między dwoma krajami, zapoczątkowany w 2023 roku, gdy Grecja wsparła Turcję po tragicznych trzęsieniach ziemi. Oba państwa - każde z uwagi na swoje interesy - zgodziły się, że będą starać się utrzymywać "normalne stosunki, w spokojnym tonie".
Jak dodał, nowa era relacji zakłada jednak wysyłanie sobie sygnałów, które potwierdzają, że ich stanowiska względem danej sprawy się nie zmieniły i dalej są rozbieżne; w ten sposób kraje prowadzą spór. I to właśnie wydarzyło się w pobliżu Kasos - podsumował rozmówca PAP.
Zaznaczył, że do takich incydentów i wysyłania podobnych "sygnałów" będzie dochodzić między dwoma krajami, dopóki kwestia delimitacji nie zostanie rozwiązana. "Jest to wymiana wiadomości, będąca jednocześnie niebezpieczną rozgrywką" - ocenił ekspert.
Nie wykluczył, że w wyniku przypadku czy błędu może dojść między stronami do poważnej eskalacji, która, jak ostrzegł, miałaby „tragiczne konsekwencje dla stabilności w regionie, dla południowej flanki NATO.
Więc USA i w ogóle Zachód nie chciałby, by do tego doszło, zwłaszcza gdy jest otwarty front na północy, po rosyjskiej napaści na Ukrainę - kontynuował rozmówca PAP. Jak zauważył, eskalacja byłaby też ciosem dla spójności Sojuszu Północnoatlantyckiego, gdyż oba kraje są jego członkami.
Odwołując się do nadchodzących wyborów prezydenckich w USA, nie wykluczył, że w przypadku wygranej Donalda Trumpa może on zmienić politykę względem krajów regionu oraz UE. Według eksperta priorytetem dla Trumpa mogą być Chiny, kosztem m.in. starań na rzecz stabilności w regionie Morza Śródziemnego.
Z Aten Natalia Dziurdzińska