Sprawie egzekwowania przez marynarkę wojenną USA zasady swobody żeglugi na spornych akwenach Morza Południowochińskiego poświęca się zbyt wiele uwagi - oświadczył w środę w Singapurze amerykański szef operacji morskich, admirał John Richardson.
Jak podały władze wojskowe USA, dwa ich okręty wojenne przepłynęły w ubiegłym tygodniu na Morzu Południowochińskim w pobliżu wysp uważanych przez Chiny za objęte ich suwerennością, co ma się rozciągać także na okoliczne wody w pasie o szerokości 12 mil morskich. Wywołało to dodatkowy wzrost napięcia między Pekinem a Waszyngtonem w sytuacji, gdy dwie największe gospodarki świata oskarżają się nawzajem o łamanie zasad wolnego handlu.
„Szczerze mówiąc, (działaniom tym) media, czasem także chińskie, poświęcają więcej uwagi niż jest to warte" - powiedział Richardson dziennikarzom w kuluarach odbywającej się w Singapurze konferencji na temat bezpieczeństwa militarnego na morzu. W wygłoszonym wcześniej przemówieniu wyraził pogląd, że wojskowa aktywność USA na Morzu Południowochińskim utrzymuje się od dziesięcioleci na tym samym poziomie.
Zajmujący najwyższe stanowisko w wojskowej hierarchii służbowej US Navy szef operacji morskich odpowiada za utrzymanie gotowości bojowej marynarki wojennej i jest jednym z siedmiu członków Kolegium Szefów Sztabów - najwyższego wojskowego gremium decyzyjnego sił zbrojnych USA.
Chiny deklarują suwerenność nad znacznymi akwenami Morza Południowochińskiego, co ma wynikać z uznawania położonych na nim licznych, przeważnie niezamieszkanych wysepek i raf, za własne terytorium. Dwa główne skupiska tych obiektów znane są jako Wyspy Paracelskie i archipelag Spratly. Roszczeń Pekinu, który uważa wpłynięcie obcego okrętu do 12-milowej strefy wokół nich za naruszenie chińskich wód terytorialnych, nie uznają inne państwa regionu ani Stany Zjednoczone.
Kilka spornych raf Chińczycy przekształcili w sztucznie usypane wyspy z portami, lotniskami i garnizonami wojskowymi.
Andrzej Borowiak