Relacja satelitarna kapitana Mariusza Kopera odebrana dla Portalu Morskiego przez red. Bohdana Sienkiewicza.
Za nami pierwszy miesiąc wyprawy non-stop dookoła Antarktydy i około 5000 mil morskich od opuszczenia Kapsztadu. Ponad dwa tygodnie żeglujemy już po wodach okalających najzimniejszy kontynent Ziemi, spotykając na morzach wschodniej Antarktydy wiele gór lodowych oraz, pomimo kilkudniowego sztormu, na ogół słabe i zmienne wiatry.
Podczas przygotowań do naszej wyprawy analizowałem zarejestrowane przez ostatnich kilka lat układy wiatrowe wzdłuż planowanej trasy - w okresie od stycznia do połowy marca. Widoczna była duża zmienność wiatrów, dotycząca zarówno prędkości jak i kierunków. Poszczególne lata różnią się jednak co do ilości dni z wiatrami słabymi (poniżej 10 węzłów) i silnymi (powyżej 25 węzłów). Według tych danych, w Antarktyce słabe wiatry zdarzają się średnio przez 15-30% czasu, a silne można spotkać przez 15-25% żeglugi.
Obecnie, w trakcie naszej wyprawy, od dotarcia na wody Antarktyki, odnotowaliśmy zaledwie 20% dni z przebiegami powyżej 170 mil dziennie. Dni ze słabymi wiatrami, do teraz wypełniły nam aż 35% czasu. Dodatkowo, po uwzględnieniu braku postępu spowodowanego kilkudniowym zmaganiem się z ciężkim sztormem u bram Morza Davisa okazuje się, że praktycznie co drugi dzień mamy raczej małe przebiegi dobowe, spowodowane słabymi wiatrami. Nasuwa się pytanie - czy mamy do czynienia z wyjątkowo niekorzystnym rokiem dla żeglugi w Antarktyce? Obecnie mamy za sobą już prawie 1/3 naszego rejsu ale jednocześnie około 1/5 trasy wokół Antarktydy, dlatego na odpowiedź na to pytanie jest jeszcze za wcześnie. Prognozy pogody na najbliższe dni są dużo lepsze. Mamy nadzieję przyśpieszyć i poprawić nasze dobowe przebiegi.
Żeglowanie w słabych wiatrach jest bardzo wymagające. Aby utrzymać prędkość, a tym samym manewrowość, często musimy korygować ustawienie żagli. Prędkość manewrowa jest niezbędna do omijania przeszkód lodowych, a tych dookoła jest całkiem sporo. Do tej pory za rufą Katharsis II zostawiliśmy już antarktyczne Morze Wspólnoty, Morze Davisa i Morze Mawsona. Obecnie opuszczamy już Morze Dumont d’Urvilla. Praktycznie cały obszar pomiędzy 80 a 135 południkiem wschodnim zapamiętamy jako rejon występowania gór lodowych. Najwięcej było ich podczas omijania paku lodowego wychodzącego z Lodowca Szelfowego Shackletona. Miejsce to nazwaliśmy - "Lodowe Miasto". Wtedy wokoło naliczyliśmy ponad setkę unoszących się na wodzie gór lodowych. Zazwyczaj widujemy ich na horyzoncie około czterdziestu.
Żeglowanie pomiędzy górami lodowymi to jak pływanie po akwenie gęsto utkanym wysepkami. Ale zasadnicza różnica polega na tym, że wysp lodowych nie ma na żadnej z map i że te "wyspy" potrafią przemieszczać się nawet niezależnie od wiatru, pchane podwodnymi prądami morskimi. Taka żegluga wymaga stałej koncentracji.
Podczas naszej żeglugi po wodach Antarktyki spotykamy góry lodowe w różnym stanie rozpadu. Często mijamy wielkie "stoły lodowe" przypominające płaskie wyspy. Są stosunkowo młode, zapewne niedawno oderwały się od lodowca szelfowego. Majestatycznie unoszą się na falach. Dzięki swej wielkości i strzelistym klifom wzbudzają szacunek. Widoczne są liczne jamy będące wynikiem działania fal roztrzaskujących się o ich ściany. Musimy szczególnie uważać, bo często takiej wyspie towarzyszy smuga drobnego lodu i sporych rozmiarów growlery, które dopiero co odpadły od lodowej wyspy. Takie gwałtowne odpadanie kawałów lodu nazywane jest cieleniem. W wyniku cielenia się ściany lodowej może nastąpić zmiana środka ciężkości całej góry, co potrafi doprowadzić do jej obrócenia. Nowo odsłonięta bryła wystająca ponad powierzchnię wody ma często niesamowite kształty. Obserwowanie tych zjawisk ze stosunkowo małej odległości wzbudza zarówno podziw jak i respekt dla sił natury.
Obecnie żeglujemy w kierunku wschodnim wzdłuż 64. równoleżnika południowego. Kilka mil na południe naszego jachtu widać zwarty pak lodowy. Przed nami Morze Somowa, na którym będziemy mogli popłynąć głębiej na południe. Leżą na nim Wyspy Balleny’ego. Będziemy mieli szansę na zobaczenie lądu - po raz pierwszy od opuszczenia Kapsztadu, już ponad miesiąc temu.
Trzymajcie za nas kciuki.
- Mariusz Koper.