Inne

Wyłowiona z Kanału Piastowskiego kość kręgowa humbaka (lub innego ssaka morskiego) może mieć banalną historię. Wróćmy jednak do pierwszej połowy lat sześćdziesiątych ub. wieku.

Polska posiadała wówczas już znaczącą flotę rybacką. Po ograniczeniach połowowych na Morzu Północnym statki rozpoczęły połowy na północnym Atlantyku i wybrzeżu Afryki Zachodniej.

Brałem udział w kilku rejsach na Georges Bank po śledzie, ale w nasze sieci wpadało mnóstwo znakomitych ryb, skorupiaków - głównie homarów i krabów. Trzeba pamiętać, że w tym czasie trawlery parowe typu B-14 łowiły wyłącznie trałem dennym. Ciężko uzbrojonym włokiem, który bezwzględnie zbierał wszystko co napotkał na drodze. Ginęła cała ichtiofauna. Co gorsze, Georges Bank od wieków był akwenem na którym żerowały walenie: orki, humbaki czy płetwale błękitne. W sieciach polskich rybaków ginęły rocznie setki tych ssaków. Niepotrzebnie, bo po wydobyciu na pokład - już martwe - wędrowały ponownie za burtę trawlera. Szkoda zwierzęcia i żaden zysk dla rybaka…

Pływałem w tym czasie na supertrawlerze s/t Krępina, statku jak wiele innych. Podczas połowów w sieci wpadały wielkie kości (żebra) waleni, które w sposób naturalny zakończyły tu, na płytkich wodach, swój żywot. Te gigantyczne kości, mierzące nieraz ponad 6 metrów, faktycznie sprawiały kłopot dla załogi, która musiała najpierw wydobyć kawałek szkieletu z sieci - często wycinając całe płaty włoka - co wiązało się z koniecznością napraw, a tym samym utraty czasu połowowego.

Ciekawość rybaków była tak wielka, że często szczątki te „upychano” na górnym pokładzie obok łodzi ratunkowych. I tak płynęły do Polski. Jak na ironię nikt w kraju tak naprawdę się tym nie interesował. Może bardziej „Odra” świnoujska, która w tym czasie miała znacznie światlejszą dyrekcję. Ale dla szczecińskiego "Gryfa", był to jedynie kłopot. Przecież przywiezienie kilkanastu muszli, rozgwiazd czy jeżowców stanowiło problem. Ludzie preparowali muszle krabów samotników, czy inne ciekawostki z dna morskiego, a po przywiezieniu do Szczecina nie mogli ich oficjalnie przekazać gabinetom biologicznym szkół. Dlaczego? A bo takie zbiory "morskich stworów" przepisy celne okładały cłem. Większość z nich na powrót lądowała w morzu lub na śmietniku nabrzeża Bułgarskiego. Te wielkie kości próbowano przekazać dla Muzeum Morskiego, ale ta instytucja - można śmiało powiedzieć - „stała plecami do morza”, i te wielorybie gnaty, jak to wtedy nazywano, nie interesowały nikogo.

Ale a propos tajemniczej, ogromnej, niemal metrowej kości humbaka... jak pisała prasa. Na pokładzie trawlera Krępina mieliśmy - wracając jesienią do Szczecina - kilka takich „znalezisk”. Pamiętam, jak podczas porządkowania pokładu był kłopot z tymi „znaleziskami”.

- Panie kapitanie - pytał bosman - co z tym zrobić.

- Jak wyjdziemy w morze, to wypieprz to za burtę - brzmiała ostateczna decyzja.

Bosman chyba się pośpieszył i pozbył się tego balastu jeszcze przed wyjściem w morze, a mianowicie na Kanale Piastowskim. Gdyby zrobił to na redzie Świnoujścia, to prawdopodobnie mielibyśmy sensację pt.”Humbaki w Zatoce Pomorskiej” lub „Tajemnicze szkielety na torze wodnym” albo podobne idiotyczne tytuły. A to tylko bosman z „Krępiny” zbyt dosłownie interpretował polecenie kapitana.

Marek Czasnojć, były rybak dalekomorski. 

 

Zaloguj się, aby dodać komentarz

Zaloguj się

1 1 1 1

Źródło:

Waluta Kupno Sprzedaż
USD 4.0777 4.1601
EUR 4.2961 4.3829
CHF 4.6158 4.709
GBP 5.1533 5.2575

Newsletter