- Wydawanie książek to moja pasja, a przy okazji, oczywiście, również źródło utrzymania. Wydaję takie, które sam chciałbym przeczytać. Zależało mi na tym, żeby znaleźć stałego czytelnika. I to się udało - tłumaczy Andrzej Ryba, założyciel Oficyny Wydawniczej Finna.
- Panie Andrzeju, jest pan faszystą?
- Nie, co więcej nie znoszę wszelkich nacjonalizmów i demagogii. Ten totalitarny reżim wyhodował w Europie zbrodniczy nazizm i inne do dzisiaj pałętające się po świecie demony. Fakt, że wyrastał z gospodarczej stagnacji w niczym nie może zmienić, moim zdaniem, tej oceny. Może ciągle warto to powtarzać? Ja sam, za opór przeciwko innemu totalitaryzmowi, odsiedziałem pół roku więzienia.
- To dlaczego wydaje pan propagandowe książki faszystowskie? Choćby „Moją drogę do Scapa Flow” Guntera Priena, napisaną na zlecenie Ministerstwa Propagandy III Rzeszy, a zawierającą jego relację z wdarcia się U-Bootem do głównej bazy Royal Navy w 1939 roku?
- Nikt nigdy nie opisał tego wydarzenia lepiej, niż sam Prien. Książka ukazała się w czasie II wojny światowej, ale skoro seria „z kotwiczką” oparta jest głównie na relacjach z pierwszej ręki, nie widziałem powodów, by nie opublikować książki napisanej co prawda przez faszystę, ale też człowieka, który brał udział w tej jednej z najsłynniejszych akcji podczas ostatniej wojny.
- Ale miał pan opory przed wydaniem tej pozycji?
- Oczywiście, że tak. Podobnie było z książką Patricka Agte „Michael Wittmann”. Była sprzedawana w Media Markcie na zasadzie książki „spod lady”, co sugerowało, iż jest wydana nielegalnie. Wywołało to artykuł w „Gazecie Wyborczej” i gwałtowną reakcję czytelników. Dostałem kilka bardzo przykrych telefonów. Poczułem się nieswojo czytając, że jestem faszystą. Zrozumiałem, iż popełniłem błąd nie pisząc wstępu do tej pozycji. Dlaczego wydałem Priena? Chcę publikować rzeczy ukazujące wojnę z różnych punktów widzenia, również z punktu widzenia faszystów. By pojąć faszyzm, zrozumieć motywacje ludzi w niego zaangażowanych, potrzebne są ich relacje: niech sami opowiedzą o sobie, o tym co przeżyli i co ich motywowało.
- Ale dobrze pan wie, że Prien tej książki nie napisał sam. Napisał mu ją ktoś z Ministerstwa Propagandy, to typowa książka promująca zwycięski faszyzm, a nie tylko relacja uczestnika wydarzeń.
- Zgadzam się, że to książka propagandowa. Ale jednak nikt nie napisał bardziej szczegółowej, dokładnej relacji z rajdu do Scapa Flow. Chcę podkreślić jedną rzecz, przytaczaną przez admirała Dönitza: niemiecka marynarka wojenna, a szczególnie okręty podwodne, stanowiły swego rodzaju enklawę, wyłączoną z reszty działalności faszystowskich Niemiec. Oni nie sugerowali się tym, co robiły inne rodzaje sił zbrojnych Rzeszy, nie docierały do nich informacje o obozach koncentracyjnych. Oni koncentrowali się tylko i wyłącznie na wojnie na morzu. Wielu niemieckich mężczyzn, którzy nie były faszystami, zaciągało się do marynarki, bo pociągała ich chęć przeżycia niezwykłej przygody.
- Czy nie jest tak, że obcując z tymi książkami, przejmuje pan tok myślenia autorów? To co pan powiedział, to typowa döenitzowska propaganda. W ten sposób tłumaczył on swój stosunek do faszyzmu, usprawiedliwiając marynarkę wojenną, kreując niemieckich marynarzy na rycerzy bez skazy. Ale to przecież właśnie Dönitz został następcą Hitlera po jego śmierci. To on wysyłał tysiące marynarzy na morze, wiedząc że ich walka nie ma już najmniejszego sensu!
- Osobiście uważam, że Dönitz został skazany niesłusznie. I nie jest to tylko moja opinia, ale również amerykańskich generałów.
- Na przykład Nimitza.
- Tak, ludzi, którzy znali specyfikę wojny podwodnej. Więcej – uważam, że jeżeli chodzi o wojnę podwodną, większymi od Niemców zbrodniarzami byli Amerykanie, którzy strzelali do wszystkiego co się ruszało w ich sektorze, w ogóle nie sprawdzając przez peryskop kto zacz. To oni zatapiali statki Czerwonego Krzyża i własne jednostki. Taktyka Dönitza była o wiele bardziej ostrożna, nakazywała rozpoznawanie zatapianego statku. Wcale nie uważam, by to co robił Dönitz było zbrodnią. Przez wiele lat żyliśmy w czasach propagandy komunistycznej, która uznawała niemieckich marynarzy za zbrodniarzy wojennych. Dopiero teraz, dzięki poznaniu ich punktu widzenia, ich relacji, otworzyły mi się oczy. Mogę spojrzeć bardziej obiektywnie na procedury marynarki wojennej i stwierdzić, że działania U-Botów nie tylko nie były zbrodnicze, ale że niemieccy marynarze kierowali się w wielu przypadkach kodeksem honorowym.
- Wydał pan też wspomnienia szefa włoskich „morskich diabłów” Valerio Borghese. To kolejna kontrowersyjna pozycja, w tym wypadku opowiadającym jest włoski faszysta.
- Zgoda, Borghese to autentyczny faszysta, co do tego nie ma sporu. Ale jeszcze raz podkreślam: dla mnie ciekawą rzeczą jest poznanie motywacji działania różnych stron.
- Japończyków również darzy pan sympatią. Wydane przez pana książki o ich działaniach morskich na Pacyfiku podczas drugiej wojny światowej można by uznać za stronnicze. Nie ma pan wrażenia, że wydawanie takich pozycji to gloryfikacja działań japońskich faszystów i militarystów?
- Wydaje mi się, że geneza wojny na Pacyfiku nie została jeszcze dostatecznie zgłębiona. Nie wiem, komu bardziej na niej zależało: Amerykanom czy Japończykom? Ci pierwsi stworzyli na tym akwenie taką sytuację, iż ci drudzy mogli zrobić tylko dwie rzeczy: poddać się albo wypowiedzieć wojnę. I dopiero obecnie dokumenty opisujące ów konflikt z tej perspektywy, zaczynają przebijać się do świadomości historycznej. Oczywiście, że to Japonia była de facto agresorem. Pytaniem jest, czy nie była to agresja obronna? Czy nie było to działanie oparte na przeświadczeniu: albo zaatakujemy albo zginiemy? W wydawanych przeze mnie książkach staram się pokazywać różne aspekty tej wojny. I, co ciekawe, w japońskich pozycjach nie ma niczego, co moglibyśmy nazwać gloryfikacją faszyzmu. Oni po prostu walczyli w obronie swojej ojczyzny.
- A książki o kamikadze?
- Zawsze mnie ciekawiło, co motywuje ludzi do podjęcia samobójczej misji. Z zaskoczeniem dowiedziałem się, że dla nich cienka linia między życiem i śmiercią jest mało ważna. Ich sposób myślenia i postrzegania świata, jest zupełnie inny od naszego. Dlatego na tak masową skalę Japończycy mogli użyć jednostek kamikadze. Ale żeby się o tym dowiedzieć, trzeba było poznać relację kogoś z zewnątrz.
- Poprzedni artykuł
- Następny artykuł »»
PortalMorski.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.