Najszybciej w lipcu pojawią się tramwaje lub taksówki wodne, które pływać mają między Puckiem a Półwyspem Helskim. Atrakcja turystyczna ma pomóc Puckowi zdobyć nowych turystów.
Miasto chciało uruchomić regularne kursy już pod koniec czerwca, ale wydłużyły się biznesowe rozmowy z partnerami. To m.in. samorządy powiatu puckiego, które burmistrz Hanna Pruchniewska próbowała i nadal próbuje włączyć do projektu wodnej komunikacji.
- Wciąż rozmawiamy, choć konkretów jeszcze nie ma - zastrzega wiceburmistrz Lucyna Boike-Chmielińska. - Ale to zrozumiałe ze względu na dość wysokie koszty utrzymania regularnych kursów.
Chodzi o dopłaty z kasy poszczególnych gmin, by w ten sposób obniżyć ceny biletów. To konieczne, by zachęcić turystów do licznego pływania po zatoce. - Trudno dziś mówić o cenach biletów, ale musi się opłacać każdemu: i przewoźnikowi, i pasażerowi - mówi wiceburmistrz.
W Pucku dobrze znają wagę tego argumentu, bo regularna linia wodna już przed kilku laty połączyła powiatowe miasto z Chałupami. Projekt szybko padł ze względu na słabe zainteresowanie.
Teoretycznie miasto może samo kupić jednostkę do obsługi linii i uruchomić kursy, ale to koszt ponad pół miliona złotych. Potem mogliby ją obsługiwać np. pracownicy MOKSiR Puck.
Dla Pucka wodna komunikacja z półwyspem lub - jeszcze lepiej - Władysławowem, które przymierza się do budowy zatokowej przystani, może być historyczną szansą na odtworzenie ruchu turystycznego z lat 70-80. - Latem mamy wiele wolnych i bezpłatnych miejsc na postojach - wskazuje sekretarz. - Łatwiej od nas wyjechać niż z Władysławowa czy mierzei, więc goście mogliby u nas zostawiać auta, płynąć na drugi brzeg. A potem, bez nerwów wrócić i korzystać z atrakcji.