Niedziela jest trzecim dniem potężnych korków po brytyjskiej stronie kanału La Manche. Podczas gdy kierowcy czekają po kilka czy kilkanaście godzin na wjazd na prom bądź do tunelu, rządy brytyjski i francuski przerzucają się odpowiedzialnością za ten problem.
W niedzielę rano znacząco poprawiła się sytuacja w porcie w Dover, gdzie w piątek i w sobotę kierowcy musieli czekać po pięć-sześć godzin na wjazd na prom. Według władz portu ruch obecnie odbywa się niemal normlanie, choć operator promów, firma P&O Ferries nadal zaleca, by przyjeżdżać minimum dwie godziny przed planowaną godziną odpłynięcia promu.
Krytyczna sytuacja jest natomiast w Folkestone, gdzie znajduje się wjazd do tunelu pod kanałem La Manche - tam jak relacjonują brytyjskie media, niektórzy kierowcy czekali w korkach nawet kilkanaście godzin, a są odcinki, na których samochody poruszają się z prędkością poniżej 10 km/godz.
Jednak zarówno władze portu w Dover, jak i Eurotunelu przewidują, że w niedzielę łączna liczba samochodów próbujących przekroczyć La Manche będzie mniejsza niż w sobotę, gdy w związku z początkiem wakacji szkolnych w Anglii nastąpił szczyt wyjazdów. W Dover spodziewanych jest 6500 samochodów, wobec 10 tys. w sobotę, zaś w Eurotunnelu - 7000, czyli o 1500 mniej niż poprzedniego dnia.
Tymczasem rządy brytyjski i francuski wzajemnie obarczają się winą za tę sytuację. Brytyjska minister spraw zagranicznych Liz Truss oświadczyła, że przyczyną jest niewystarczająca liczba francuskich urzędników, którzy przeprowadzają kontrole graniczne, z kolei francuski minister transportu Clement Beaune odparł, że Francja nie jest odpowiedzialna za to, iż po brexicie kontrole paszportowe trwają dłużej.
Z Londynu Bartłomiej Niedziński
Fot. Shutterstock