Korespondencję od kapitana Katharsis II odebrał dla Portalu Morskiego jak zwykle red. Bohdan Sienkiewicz.
10 stycznia 2018 roku zbliżaliśmy się do granic antarktycznego Morza Davisa, wyznaczanych przez dwa lodowce: Zachodni Lodowiec Szelfowy na zachodzie i Lodowiec Szelfowy Shackletona na wschodzie. Z obu wychodził pak lodowy, sięgający 63. równoleżnika S. Zbliżaliśmy się powoli do pierwszego z nich w zanikającym wietrze. Byliśmy na wysokości 64. równoleżnika. Noce o tej porze roku są tutaj białe. Dookoła pojawiło się sporo gór lodowych. Ale omijaliśmy je z łatwością.
Miałem dużą obawę przed zapowiadanym przez serwisy meteo, szybko zbliżającym się głębokim niżem. Większość niżów krążących wokół Antarktydy nie dociera do jej brzegów, odbijając się od wyżu zalegającego nad kontynentem. Ale ten spadał z dużą prędkością z nad Wyspy Kerguelena, a w jego środku panowało ciśnienie zaledwie 930 hPa. To już nie są żarty. Szczególnie w tych szerokościach. Prognoza przewidywała nadchodzące w ciągu najbliższej doby gwałtowne pogorszenie pogody - wiatry wiejące z prędkością 55 węzłów oraz wywołujące fale do 15 metrów. I to przez kilka dni. Z doświadczenia wiem, że wiatr często bywa większy od prognozowanego, a w porywach potrafi wiać z prędkością większą nawet o 40%. My mieliśmy znaleźć się w dolnej połówce niżu, z wiatrem słabszym, ale ciągle powyżej 40 węzłów, wiejącym z kierunku dokładnie przeciwnego do naszego kursu. Mniej wiatru i mniejsze zafalowanie miało być w pobliżu samego kontynentu.
Ostatni taki ciężki sztorm z wiatrem z przeciwnego kierunku przeżyliśmy trzy lata wcześniej u wejścia do Zatoki Wielorybiej na Morzu Rossa. Wtedy główne uderzenie wiatru ustąpiło po 12 godzinach. Teraz zapowiadało się co najmniej 48 godzin walki. Dwa dni w sztormie w okolicach rozległego paku lodowego. Na zdjęciach satelitarnych widać szerokie na kilka mil przejście w paku w kierunku Morza Davisa. Kusiło by tam popłynąć, przedostać się na Morze Davisa i mieć kilkanaście godzin na oddalenie się od lodu i przygotowanie do sztormowania. Pak z Zachodniego Szelfu Lodowego pokazał się przed dziobem Katharsis II tuż po północy w czwartek 11 stycznia. Nawarstwiona kra i zaparkowane w paku góry lodowe. Raczej nie do przebycia. Nie widać było ani śladu wolnej od lodu wody.
Mapy lodowe zawsze pokazują obraz z poprzedniego dnia. Aby przewidzieć co nas czeka trzeba przeanalizować serię z kilku kolejnych dni. Na zdjęciach był widoczny zwężający się przesmyk oraz rozmywający w kierunku północnym - pak lodowy. Istniała szansa, że znajdziemy przejście nieco dalej na północ. W tym momencie jeszcze słaby wiatr pozwolił nam bez większych problemów płynąć wzdłuż krawędzi lodu. Jedną z cech lodu jest to, że trzyma się razem. Dopiero silne prądy lub wiatry rozbijają taką lodową konstrukcję. Teraz w otaczającym nas morzu brak silnych wiatrów scalił pak w jedną długą mierzeję. Po kilku godzinach wydawało się że znaleźliśmy wolną od kry wodę. Wpłynęliśmy tam, ale po czterech godzinach okazało się, że był to ślepy zaułek. Musieliśmy wycofać się. Walczyliśmy także z czasem. Dalsze poszukiwania przesmyku nie miały już sensu. Zawróciliśmy i pożeglowaliśmy na północ szukając krańca paku lodowego. Był oddalony aż o 30 mil od tego, co pokazywały zdjęcia satelitarne.
Do skraju paku lodowego dopłynęliśmy tuż przed północą z 10 na 11 stycznia. Wiało już tyle, że konieczne było zredukowanie powierzchni grota do 4.refu i przygotowanie się do sztormowania. Refując grota zauważyliśmy spory wyciek płynu hydraulicznego z obciągacza bomu. Tężejący wiatr i pogarszające się warunki pogodowe nie pozwalały na znalezienie przyczyny wycieku. Konieczne stało się całkowite zrzucenie głównego żagla i dalsza żegluga tylko na przednim sztakslu. Przedni żagiel całkiem nieźle radził sobie z coraz silniejszym wiatrem i szybko narastającymi falami. Płynęliśmy na północ bardzo ostro pod wiatr. Coraz większe fale nie pozwalały płynąć powyżej 4 węzłów. By utrzymać kurs na wiatr konieczne było wychylenie steru całkowicie na prawą burtę. Wyraźnie brakowało grota. Ale trudno wyobrazić sobie żeglowanie w tych warunkach powyżej 5 węzłów. Większa prędkość to gwałtowne spadanie w otchłań rosnących z każdą godziną fal. Tego chcieliśmy uniknąć.
Wiatr zacinał śniegiem dotkliwie smagając twarze załogi pracującej na pokładzie. Pomimo gogli i kominiarek dotkliwe zimno dopadało każdego. Cierpły od chłodu dłonie. Tylko gumowe rękawice nie przepuszczały wilgoci. Sztormiaki zastąpiliśmy jednoczęściowymi kombinezami (żółte Musto), skutecznie chroniącymi przed przelewającymi się przez pokład falami. Dookoła jachtu sporo gór lodowych i okruchów lodu. Wszystko trzeba wypatrywać i omijać. Sztormowy wiatr spychał jacht w bok i utrudniał manewry dodając do naszego kursu ponad 30 stopni dryfu.
Po 12 godzinach wyczerpującej żeglugi w zupełnie niekorzystnym kierunku zdecydowaliśmy się na zwrot. Jednak potęgujący się duży boczny dryf spowodował, że po zwrocie zaczęliśmy się cofać. W ten sposób po kolejnych 12 godzinach znaleźliśmy się prawie na pozycji sprzed doby w okolicy, gdzie zaczęliśmy sztormowanie. Tylko teraz byliśmy kilkanaście mil bardziej na zachód. O tyle też przesunął się pak lodowy. Znaleźliśmy się w jego cieniu, otoczeni dużą ilością lodowego gruzu. Tak olbrzymia ilość lodu spowodowała wygładzenie się morza. Okazało się, że jest to najlepsze miejsce na przeczekanie drugiej doby sztormu. Dryfowaliśmy w cieniu paku lodowego, na względnie wygładzonym morzu, ale w dalszym ciągu w sztormowym wietrze. Cały czas korygując położenie jachtu względem otaczającego lodu, co okazało się nie aż takie trudne. Czuliśmy się całkiem bezpieczni, chociaż kilka razy, niegroźnie otarliśmy się o przepływające kry. W tych warunkach, korzystając z wygładzonej powierzchni otaczającego lodowego morza - załoga znalazła czas na sen i regenerację sił. Jednocześnie udało się powrócić do sprawdzenia obciągacza bomu grota. Bez tej naprawy moglibyśmy mieć duży problem w używaniu głównego żagla. Po kilku godzinach awaria hydrauliki została usunięta. Jacht powrócił do 100% sprawności.
Po kolejnych 18 godzinach sztormowania w cieniu paku lodowego wiatr zelżał do 30 węzłów. W sobotnie popołudnie (13 stycznia) podnieśliśmy grot na trzecim refie i wróciliśmy do żeglugi - już w pożądanym kierunku. Po prawie trzech dobach od dopłynięcia do Zachodniego Lodowca Szelfowego po raz kolejny przekroczyliśmy 85. południk. Tym razem mogliśmy go na dobre zostawić za rufą i wpłynąć na kolejne antarktyczne morze - Morze Davisa. Katharsis II, zgodnie z planem, żegluje ponownie na wschód, dookoła Antarktydy.
Trzymajcie za nas kciuki.
Mariusz Koper