Mazury mają problem z nieczystościami - stwierdzili działacze organizacji pozarządowych i samorządowcy, którzy będą szukać rozwiązania tego problemu podczas debaty "Czy mazurskie jeziora są czyste".
Debata odbędzie się w czwartek w Giżycku. Organizuje ją Fundacja Ochrony Wielkich Jezior Mazurskich, zaproszeni zostali żeglarze, samorządowcy, mieszkańcy.
"Chodzi nam nie tyle o czystość wód, bo to monitorują uprawnione do tego instytucje i wiemy, że nie jest z tym najgorzej, ile o to, co się dzieje z nieczystościami z jachtów. Pora powiedzieć wprost, że mamy z tym na Mazurach problem" - powiedziała PAP prezes zarządu Fundacji Ochrony Wielkich Jezior Mazurskich Jolanta Piotrowska.
W debacie w Giżycku mowa ma być także o zanieczyszczaniu przez żeglarzy brzegów jezior i wysp. Problem jest stary, ale - co przyznają zgodnie wszyscy żeglarze - nie maleje, a narasta. "I na razie nikt nie ma pomysłu, jak go rozwiązać. Po to robimy debatę, mamy nadzieję, że wspólnie uda się znaleźć pomysły rozwiązania tego problemu" - dodała Piotrowska.
W ocenie miłośników Mazur, którzy od lat zgłaszają pomysły, jak zmniejszyć problem brudzenia i zanieczyszczania Mazur utrzymujący się stan rzeczy jest też efektem "papierologii" i urzędniczej niemocy. "A to nie ma pieniędzy, a to nie wiadomo, kto ma podjąć decyzję" - powiedział PAP właściciel szkoły żeglarskiej na Mazurach Artur Tomkiewicz, który od lat forsuje pomysł, by poszczególne szkoły żeglarskie opiekowały się wybranymi wyspami na mazurskich jeziorach. "Nie ma, komu ustalić, kto jest właścicielem wysp. Niektóre wyspy są rezerwatami, więc nie można na nie wchodzić. Jednak nikt nie umie tego zorganizować nawet w odniesieniu do tych wysp, które rezerwatami nie są" - przyznał Tomkiewicz, który na własną rękę od lat sprząta tzw. Wyspę Miłości koło Giżycka.
Szacunki mówią, że w sezonie po mazurskich jeziorach pływa dziennie 12 tys. jachtów, a na każdym z nich jest przeciętnie pięć osób. "To nam daje 60 tys. ludzi, czyli miasteczko. O ile jednak w miasteczku każdy ma toaletę, o tyle na jachtach już tak nie ma. Toalety chemiczne są tylko na niektórych łodziach, a i ci, którzy je mają, nie zawsze opróżniają je w portach, są i tacy, którzy ich zawartość wylewają do wody" - przyznała Piotrowska.
W mazurskich portach działają od kilku lat płatne punkty, w których można "zrzucać" nieczystości z jachtowych toalet. Obecnie żadna ze służb nie kontroluje, czy jacht ma toaletę, a jeśli ma - gdzie załoga ją opróżnia.
Piotrowska dodała, że żeglarze, którzy załatwiają potrzeby fizjologiczne na brzegach, czy wyspach także nie dbają o zachowanie po sobie czystości. "Saperki wcale nie są powszechne na wyposażeniu łodzi, przez co po sezonie nie sposób w niektórych miejscach postawić nogi" - podkreśliła.
Kolejny problem dotyczący zanieczyszczania jezior wiąże się z tym, że większość jachtów ma zlewy, z których woda odpływa do jezior. "Upada zwyczaj mycia naczyń w portach, każdy chce być wygodny i myje gary na łódce, zanieczyszczając tym samym jeziora" - zwrócił uwagę Tomkiewicz, który od lat zabiega także o uruchomienie na Mazurach statku, który na wodzie mógłby odbierać z łodzi nieczystości.
"Znalazłem nawet odpowiedni statek, niestety, nikt nie kwapi się do jego kupna i przystosowania do nowej roli" - przyznał Tomkiewicz.
Piotrowska w rozmowie z PAP zadeklarowała, że Fundacja będzie starała się wypracować rozwiązanie patowej sytuacji. "Musimy się tym zająć nie tylko dla siebie, ale i przyszłych pokoleń" - podkreśliła.
jwo/ amac/