Z Grzegorzem Hałubkiem, prezesem Związku Rybaków Polskich, wiceministrem gospodarki morskiej za rządów PiS, rozmawia Anna Ambroziak
Pod pretekstem uzyskania informacji m.in. o ochronie populacji dorsza na Bałtyku Szwedzi spreparowali ordynarny paszkwil na polskich rybaków, ukazując ich jako prymitywnych kłusowników...
- Zastanawiam się właśnie, po co było uderzać tak goebbelsowskim filmem w taką wąską grupę zawodową, jaką są polscy rybacy. Film powstał w ciągu półtora roku. Rozmawiałem z jego autorami. Osoby podające się za Szwedów zgłosiły się do mnie celem uzyskania informacji o kwestiach połowu dorszy na Morzu Bałtyckim. Przekonywano mnie, że chodzi im o to, by szwedzki odbiorca dowiedział się całej prawdy o sytuacji połowu dorszy. Osobiście udzieliłem im informacji, które wystarczyły na ponad 20 godzin nagrania, dostarczyłem też wszelkich potrzebnych dokumentów unijnych i polskich. Wszystko to, co przedstawiłem, nie pojawiło się jednak w filmie.
Czego dotyczyły te informacje?
- Mówiłem głównie o problemach naszego rybołówstwa. Mój przekaz był jednoznaczny: chciałem przedstawić, jak wyglądała nasza sytuacja przed akcesją do Unii Europejskiej i jak wygląda po niej.
Podkreślałem, że przed wejściem Polski do UE sprawami Bałtyku zajmowała się tzw. Komisja Bałtycka - pozaunijne ciało doradcze, które szacowało połowy dorszy. Bałtyk był wtedy podzielony na dwie części. W skład pierwszej, unijnej, wchodziły Dania, Szwecja, Niemcy i Finlandia. Drugą część stanowiły Estonia, Litwa, Polska, Rosja i Łotwa. Za przekroczenie rekomendacji połowowych nie groziły wtedy żadne sankcje. W efekcie państwa dostarczały Komisji nieprawdziwe dane połowowe. Rozdźwięk między tym, co wykazywały dane z połowów dostarczanych do portów, a teoretycznymi obliczeniami naukowców sięgał średnio nawet 500 procent.
Po akcesji Polski do UE w 2004 roku mieliśmy nadzieję, że Unia zlikwiduje ten chory system i zacznie rejestrować i analizować prawdziwe połowy. Tymczasem, mimo naszych apeli, tak się nie stało. Okazało się, że wszystkie kontrole unijne zaczęły się skupiać tylko na połowach polskich, pomijano przy tym analizę faktycznych połowów, na przykład szwedzkich. W efekcie nasze kwoty połowowe zamknięto. Ukarano polskich rybaków za to, że wołaliśmy o ujawnienie prawdy, która w jakimś stopniu była niewygodna i dla nas, a która, jak widać, okazała się jeszcze bardziej niewygodna dla krajów, które łowiły na większą skalę.
Zamknięcie polskich połowów było pierwszym atakiem na polskich rybaków. Kolejnym jest ten film, w którym przedstawione przeze mnie sprawy nie zostały w ogóle poruszone.
Film został wyemitowany w siedzibie Parlamentu Europejskiego. Jak Pan sądzi, dlaczego wybrano właśnie PE?
- Moim zdaniem, ten film miał jedno najważniejsze przesłanie: chodziło tu o odwrócenie uwagi unijnej komisarz ds. rybołówstwa Marii Damanaki od prawdziwych problemów połowu tych ryb na Bałtyku oraz o nastawienie jej przeciwko polskim rybakom. Jeżeli prawdą jest, że jest to produkcja szwedzka i film powstał za szwedzkie pieniądze, to znaczy, że jest to próba odwrócenia uwagi od tego, co na Bałtyku robi flota szwedzka. To też próba przekonania Unii, że polska flota jest największa, więc i szkody przez nią wyrządzone też są największe. Przeczy to jednak faktom: otóż Polska dysponuje jedną z najmniejszych flot połowu dorszy na Bałtyku - liczy tylko 600 jednostek połowowych, podczas gdy fińska aż 3,2 tys., a szwedzka - 16 tysięcy.
Dziękuję za rozmowę.
Rybołówstwo
Odwracanie uwagi od Szwedów
02 lutego 2010 |
Źródło:
PortalMorski.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.