Geolodzy szacują, że może tam się znajdować nawet grubo ponad dziesięć procent światowych zasobów ropy naftowej i gazu ziemnego. Problem w tym, że w żadnej innej części globu nie występują tak ekstremalne warunki pogodowe. Jakby tego było mało, już teraz widać pierwsze sygnały mogące zwiastować spory polityczne.
Już sama definicja Arktyki budzi spory. Najpopularniejsza definicja klimatyczno-ekologiczna mówi, że granice Arktyki wyznacza lipcowa izoterma plus 10 stopni Celsjusza (izoterma - linia na mapie pogody, łącząca punkty na Ziemi mające tę samą temperaturę w danym czasie lub tę samą średnią temperaturę w danym czasie), która w przybliżeniu pokrywa się również z północną granicą wegetacji drzew. Kilka innych definicji bierze pod uwagę zasięg koła podbiegunowego lub nawet odległość od bieguna i wiele jeszcze innych czynników.
Pewnie problemów z definicją by nie było, gdyby nie odkrycia surowcowe. Najwięcej sukcesów w tej materii mają Rosjanie, Kanadyjczycy i Amerykanie. W zakładach i złożach zlokalizowanych na terenach arktycznych wydobywa się gaz ziemny, ropę, węgiel i rudy metali - w tym złota i platyny. W przypadku rud metali być może udział będzie miał i nasz KGHM. Polska spółka przejmując kanadyjską Quadrę FNX stała się właścicielem złóż metali na Grenlandii. A ta największa wyspa na globie jak najbardziej zaliczana jest do Arktyki.
Kurczenie się zasobów surowców spowodowało, że człowiek sięga w coraz trudniej dostępne rejony. Nie straszne mu nawet mrozy Arktyki. Przynajmniej w trzech rejonach tego obszaru zmierzono temperaturę ponad 60 stopni poniżej zera.
Nie zniechęca to jednak firm poszukiwawczych. Pomimo potrzebnych, ogromnych nakładów na wydobycie, wiele firm planuje inwestować w poszukiwania surowców w tym rejonie.
Zanim tak się stanie trzeba uregulować status prawny Arktyki. Pretendentów jest pięciu. Prawa do największego sektora roszczą sobie Rosjanie. Według nich niemal połowy Arktyki powinno znaleźć się pod ich kontrolą. Niemal czwarta część przypada na Kanadę. Mniejsze części powinny przynależeć Dani (poprzez Grenlandię), USA (poprzez Alaskę) i Norwegii.
Już teraz wielu specjalistów twierdzi, że niejasny status Arktyki (np. na jakiej podstawie Rosjanie chcą mieć wyłączność ekonomiczną 500 mil morskich od swoich brzegów?) to możliwość sporów i konfliktów. - Te konflikty będą na razie się tliły. Jeśli jednak ktoś odkryje duże złoża cennego surowca daleko od brzegów, może dojść do eskalacji napięcia - uważa dr Byron Owert, amerykański politolog.
Na razie jednak największe koncerny zdają się ze sobą raczej współpracować. - Chyba nie ma innego wyjścia - mówi Paul Domingo, amerykański analityk sektora paliwowego. - Próba gospodarczego podboju Arktyki to koszt porównany z czerpaniem ropy z głębokich podoceanicznych złóż, tyle że w warunkach gigantycznych mrozów. Przy obecnej technologii to niezmiernie kosztowne - uważa Domingo.
W kwietniu rosyjski Rosnieft i największy na świecie koncern paliwowy, amerykański ExxonMobil podpisały pakiet porozumień przewidujących m.in. wspólną eksploatację złóż ropy i gazu na szelfie Morza Karskiego. Analitycy mówią, że to czytelny sygnał - "chcemy rozpocząć eksploatację surowców z Arktyki".
Jednak oprócz przeszkód natury technologicznej, o gigantycznych kosztach nawet nie wspominając, eksploatacja dóbr Arktyki napotyka coraz większy opór zwykłych obywateli. Obawiają się oni zniszczenia środowiska naturalnego i zanieczyszczenia wody. Jeśli nie zablokuje to prac, z pewnością może je utrudnić, zwłaszcza w tych krajach, gdzie do ekologii przywiązuje się dużą uwagę.
Zresztą zagrożona może być także Rosja. Mimo że to potęga surowcowa, zasób technologii jakimi dysponują Rosjanie jest zbyt mały. Stąd porozumienie z ExxonMobil. Jednak w odróżnieniu od rosyjskich spółek, amerykański gigant musi liczyć się z opinią publiczną. Jeśli coś pójdzie nie tak, gigant może być zmuszony do wycofania się i Rosjanie zostaną bez technologii.
Jak potoczą się losy bogactw Arktyki? Na razie trudno powiedzieć. Jednak próby wydobycia stamtąd ropy i gazu są bez precedensu.
Dariusz Malinowski