Powiększające się opóźnienie projektu Yme nie sprawia, że Lotos zniechęca się do inwestowania w Norwegii. - Norwegia jest dla nas dobrym miejscem przede wszystkim ze względu na stabilność otoczenia prawnego i biznesowego - mówi wiceprezes Lotosu ds. poszukiwań i wydobycia Zbigniew Paszkowicz.
Wygląda na to, że prace na złożu Yme stanęły na dobre. - W naszym modelu zakładamy, że prace konieczne do ewentualnego uruchomienia produkcji zajmą około trzy lata - mówi Paszkowicz. Zapewnia jednak, że sama platforma jest naprawialna - pytanie tylko czy uda się to wykonać na morzu, czy też konieczne będzie sprowadzenie platformy do stoczni. - W tej chwili możliwe są trzy scenariusze - albo uda się naprawić platformę na morzu, drugim rozwiązaniem jest wykonanie napraw w stoczni, a trzecim budowa całkowicie nowej jednostki. Pozostaje jedynie kwestia porównania kosztów i czasu realizacji poszczególnych scenariuszy - informuje wiceprezes Lotosu.
Czytaj także: Yme kłopotliwe nie tylko dla Lotosu
Teoretycznie możliwe jest, by zamiast platformy, na złożu zacumowała jednostka typu FPSO (statek wyposażony w urządzenia do wydobycia i zmagazynowania ropy), ale wymagałoby to przystosowania infrastruktury samego złoża. Pytanie również, czy jednostka taka mogłaby pracować na złożu przez cały rok - wątpliwości dotyczą bowiem także warunków pogodowych.
To właśnie pogoda ujawniła najpoważniejsze wady platformy. - Po tegorocznej zimie zauważone zostały pęknięcia betonu stanowiącego zabezpieczenie mocowania nóg platformy. Z tego powodu platforma została ewakuowana przez operatora - mówi Zbigniew Paszkowicz.
Oprócz tego norweski regulator zakwestionował jakość wykonania spawów metalowych części platformy oraz bezpieczeństwa przeciwpożarowego instalacji elektrycznych. - Zależy nam na jak najszybszym uruchomieniu produkcji, ale nie może odbyć się to kosztem bezpieczeństwa. Nie chcemy powtórzyć scenariusza BP w Zatoce Meksykańskiej - podkreśla Paszkowicz. Prezes Lotosu Paweł Olechnowicz dodaje: - Jeśli względy bezpieczeństwa będą wymagały wykonania dodatkowych prac, które opóźnią wydobycie to będziemy za tym, by te prace wykonać - zapewnia.
Oczywiście nie zmienia to faktu, że Lotos nie rezygnuje z dochodzenia swoich praw wobec operatora złoża Yme - spółki Talisman. - Uznajemy działania operatora za mało decyzyjne i wysoko kosztowe - mówi Olechnowicz. Potwierdza też, że spółka bada możliwości dochodzenia swoich praw zarówno na drodze ugody, jak również w postępowaniu sądowym.
Niezależnie od ich efektu spółka nie rezygnuje z planów zaistnienia na szelfie norweskim. - W tej chwili badamy możliwość nabycia udziałów w produkującym już złożu w tym rejonie. Pozwoli nam to skorzystać z mechanizmu odzyskania części nakładów inwestycyjnych poniesionych na projekt Yme. Środki te moglibyśmy zainwestować w inne projekty na szelfie - wyjaśnia Paszkowicz. Spółka, oprócz złoża Yme, ma jeszcze udziały w siedmiu koncesjach poszukiwawczych na Morzu Norweskim. W części z nich jest operatorem. Jeszcze w tym roku zaplanowane są dwa odwierty poszukiwawcze. Jest wiec w co inwestować.
Do tej pory Lotos zainwestował w projekt Yme 1,7 mld zł.
Marcin Szczepański