80 lat temu Japończycy zaatakowali Pearl Harbor na Hawajach. Rok później zbombardowali Stany Zjednoczone na kontynencie. Niemcy chcieli w ten sposób uderzyć na Nowy Jork. Do realizacji obu pomysłów potrzebne były okręty podwodne wyposażone w samoloty.
7 grudnia 1941 r. samoloty startujące z japońskich lotniskowców zdemolowały amerykańską flotę stacjonującą na Hawajach (które wtedy, choć znajdowały się pod kontrolą USA, nie były jeszcze formalnie jej stanem). Co prawda nie udało im się zniszczyć najcenniejszych jednostek, to jednak na jakiś czas sparaliżowały amerykańskie działania na Pacyfiku.
Szok wywołany niespodziewanym atakiem spowodował przystąpienie USA do wojny po stronie aliantów. W odwecie za Pearl Harbor, w kwietniu następnego roku, amerykański lotniskowiec Hornet dostarczył w pobliże Japonii bombowce, które dokonały nalotu na kilka japońskich miast. Nie miało to większego znaczenia militarnego, ale już propagandowe i psychologiczne jak najbardziej. Rajd udowodniał mieszkańcom Kraju Wschodzącego Słońca, że nie mogą się czuć bezpiecznie nawet we własnych domach, zaś Amerykanów podniósł na duchu. Kilka miesięcy potem to samo postanowili osiągnąć Japończycy.
Misja Fujity
9 września 1942 r. ok. godz. 6 niedaleko przylądka Blanco w Oregonie u zachodnich wybrzeży kontynentalnych Stanów Zjednoczonych, kapitan Meiji Tagami, wyprowadził okręt podwodny Marynarki Wojennej Cesarstwa Japonii I-25, na głębokość peryskopową. Następnie zerknął przez peryskop i wyraźnie zadowolony wezwał do centrali 31-letniego chorążego Nobuo Fujitę. Ten zrobił to samo co przed chwilą jego dowódca. Po dziesięciu dniach sztormu na morzu panowała cisza.
- Kapitanie to wygląda dobrze. Sądzę, że możemy to zrobić dzisiaj - powiedział Fujita.
- Świetnie - odpowiedział krótko Tagami. Kapitan wiedział, że może polegać na zdaniu swojego podwładnego. Fujita był jednym z najbardziej doświadczonych pilotów w całej japońskiej flocie wojennej. W ciągu niemal dziesięciu lat służby spędził w powietrzu ponad 4 tysiące godzin. Był też osobiście pomysłodawcą przedsięwzięcia, które miał zamiar za chwilę wykonać.
I-25 wyszedł na powierzchnię. Mechanicy wyjęli z hangaru zamontowanego na pokładzie części wodnosamolotu Yokosuka E14Y (Glen) i pośpiesznie go złożyli. Fujita wspólnie z obserwatorem matem Shoji Okudą wsiedli do samolotu, który następnie został katapultowany z pokładu okrętu i polecieli w kierunku amerykańskiego wybrzeża. W okolicy miasteczka Brookings zrzucili na oregońskie lasy dwie 76-kilogramowe bomby zapalające powodując niewielki pożar. Japończycy mieli pecha, bo las był wilgotny po niedawnym deszczu i nie chciał się łatwo zapalić.
Ponieważ I-25 został dostrzeżony przez amerykański samolot patrolowy musiał się zanurzyć. Drugi lot mógł się odbyć dopiero trzy tygodnie później 29 września. Fujita i Okuda zrzucili dwie bomby w pobliżu Port Orford. Ich skutek był jeszcze mizerniejszy. Nie przeszkodziło to, aby po powrocie do kraju zostali okrzyknięci bohaterami narodowymi.
Chociaż misja Fujity spełzła na niczym przeszedł on jednak do historii, jako pierwszy i jedyny podczas drugiej wojny światowej człowiek, który zbombardował kontynentalne Stany Zjednoczone z samolotu.
Łączenie żywiołów
Pomysł, aby połączyć wodę i powietrze powstał w czasie pierwszej wojny światowej w Niemczech. Pierwsza udana próba startu samolotu z pokładu okrętu podwodnego odbyła się 6 stycznia 1915 r. Wtedy to z U-12 zwodowano wodnosamolot typu Friedrichshafen FF-29, który następnie wzbił się w powietrze.
Początkowo zwolennicy przenoszenia samolotów przez okręty podwodne argumentowali, że dzięki nim uda się rozwiązać jeden z najpoważniejszych problemów dotyczących tych jednostek. Chodziło mianowicie o to, że okręty podwodne, ze względu na niski kiosk, miały mocno ograniczone pole widzenia co znacznie zmniejszało ich wartość bojową. Samolot mógłby je znacznie poszerzyć.
Z biegiem lat argumentów za umieszczeniem samolotów na okrętach podwodnych przybywało. Zaczęto nawet marzyć o budowie wielkich "podwodnych lotniskowców", które mogłyby zabierać ze sobą nie jeden, ale nawet dwa czy trzy samoloty, które mogłyby służyć już nie tylko do obserwacji morza, ale również do atakowania wroga w miejscach, w których nikt by się ich nie spodziewał.
W latach dwudziestych i trzydziestych XX w. eksperymenty z samolotami na okrętach podwodnych przeprowadzali nie tylko Niemcy. Robili to także Anglicy, Amerykanie, Włosi, Francuzi i Rosjanie. Technika wszędzie była podobna. Wymyślano różne typy małych, lekkich samolotów rozpoznawczych, które można było szybko (nawet w ciągu kilku minut) złożyć i rozłożyć. Były one przechowywane w niewielkich hangarach albo pojemnikach montowanych na pokładach okrętów podwodnych, najczęściej z przodu przed kioskiem. Samoloty były w powietrze wyrzucane zwykle przy użyciu specjalnych katapult różnego rodzaju.
Większość prób zainstalowania maszyn latających na okrętach podwodnych nie przyniosła na tyle zadawalających rezultatów, aby zagościły one powszechniej na ich pokładach. Niektóre z nich zostały w nie jednak wyposażone. Najsłynniejszym przykładem jest największy okręt podwodny sprzed drugiej wojny światowej - francuski Surcouf, który w specjalnym hangarze przewoził jeden wodnosamolot.
Okręty specjalnego znaczenia
Choć w okresie międzywojennym powstało kilkanaście różnych rozwiązań technicznych dotyczących przenoszenia samolotów przez okręty podwodne, to jednak na szerszą skalę nie udało się ich wykorzystać w działaniach bojowych podczas drugiej wojny światowej. Zanotowano jednak wyjątki. Pierwszym z nich był niemiecki samolot obserwacyjny Fa 330 wyposażony w specjalny wirnik, przez co do złudzenia przypominał prymitywny helikopter.
W powietrzu utrzymywał się dzięki sile nośnej wytwarzanej przez wirujący na skutek opływu mas powietrza wirnik. W tym celu musiał być holowany za okrętem podwodnym, z którym był stale połączony liną o długości około 300 metrów.
Wyprodukowano około 200 sztuk maszyn tego rodzaju. Wykorzystywano je na U-Bootach operujących na odległych afrykańskich i azjatyckich akwenach, m.in. na Oceanie Indyjskim. W miarę zwiększania w powietrzu przewagi alianckiego lotnictwa ich wartość jednak malała. Większość dowódców wolała nie ryzykować ich użycia. Kilka minut, które potrzeba było na zmontowanie samolotu mogło bowiem decydować o być albo nie być ich okrętu i załogi.
Tyko Japończycy zainstalowali samoloty, głównie w celach rozpoznawczych, na co najmniej kilku jednostkach podwodnych i używali ich, także do takich akcji jak opisany wyżej nalot na kontynentalne USA.
Na początku lat czterdziestych rozpoczęli też prace nad wielkimi okrętami podwodnymi typu Sen-Toku (Specjalne Okręty Podwodne), z których każdy mógł zabierać na pokład aż trzy wodnosamoloty szturmowo-bombowe. Planowano stworzenie 18 okrętów tego typu, jednak przed zakończeniem drugiej wojny światowej udało się zbudować tylko trzy: I-400, I-401 i I-402. Były to jak na tamte czasy prawdziwe olbrzymy. Miały 122 m długości i ponad 6 tysięcy ton wyporności pod wodą. Okręty te miały zostać użyte m.in. w ataku na Kanał Panamski. Nic z tego jednak nie wyszło. Zanim zdołano z nich skorzystać wojna się skończyła.
Nowy Jork na celowniku
Śladem Japończyków poszli Niemcy. Znacznie jednak zmodyfikowali ich pomysł. Twórcą nowej koncepcji powietrznego ataku spod wody na USA był minister spraw wewnętrznych III Rzeszy Heinrich Himmler. A natchnął go do niego Otto Skorzeny, pomysłodawca i realizator kilku brawurowych akcji niemieckich komandosów. To pod jego dowództwem, we wrześniu 1943 r., uwolnili oni włoskiego dyktatora Benito Mussoliniego. Rok później obalili rząd regenta Węgier admirała Miklosa Horthyego, aby uniemożliwić mu przejście na stronę aliantów.
Latem 1944 r. Skorzeny rozpoczął współpracę ze słynną niemiecką pilotką-oblatywaczką Hanną Reitsch. Chciała ona tak udoskonalić rakiety V-1, aby dało się nimi sterować. W tym celu zainstalowała w niej kokpit dla pilota.
Kierowanie V-1 okazało się jednak piekielnie trudne. Dwóch pilotów, którzy próbowali nimi wylądować omal nie straciło życia. W końcu udało się to Reitsch. W ten sposób udowodniła, że V-1 można obsadzić pilotami, którzy mogliby przy ich użyciu dokonać precyzyjnych ataków na Wielką Brytanię, bo zwykle w tamtym kierunku były one wysyłane z wyrzutni we Francji i Niemczech.
Skorzeny zwerbował do takich misji stu śmiałków z SS, ale Luftwaffe nie okazała zainteresowania projektem. Wtedy Skorzeny podzielił się nim z Heinrichem Himmlerem. Ten by zachwycony.
- W ten sposób zbombardujemy Nowy Jork! – miał podobno zakrzyknąć z entuzjazmem.
Już wcześniej próby z wystrzeliwaniem rakiet z U-Bootów testowała Kriegsmarine. Były one prowadzone na U-511. Samego pomysłu ataku na Nowy Jork nie udało się jednak ostatecznie zrealizować. Informacje o takiej możliwości dotarły jednak – kanałami wywiadowczymi – do USA i, po upublicznieniu, wywołały panikę wśród mieszkańców całego wschodniego wybrzeża. 10 grudnia 1944 r. burmistrz Nowego Jorku wydał nawet w tej sprawie ostrzeżenie. W stan gotowości postawiono okręty patrolujące amerykańskie wody przybrzeżne.
Oliwy do ognia dolał też admirał Jonas Ingram, dowódca Floty Atlantyku, ogłaszając na konferencji prasowej, że jest wielce prawdopodobne, że w ciągu najbliższych dwóch miesięcy Niemcy przeprowadzą atak na Nowy Jork i Waszyngton, a ich specjalnym celem będzie Empire State Building. Oczywiście do niczego takiego nie doszło.
Honorowy pilot
Nobuo Fujita służył w wojsku do końca drugiej wojny światowej. W jej końcówce szkolił nawet kamikaze. W 1962 r. został zaproszony przez mieszkańców Brookings do ich odwiedzenia. Był przekonany, że to podstęp i po przyjeździe do USA będzie aresztowany i sądzony jak zbrodniarz wojenny. Kiedy dostał gwarancję, że tak nie będzie na wszelki wypadek zabrał ze sobą do USA swój 400-letni miecz samurajski, aby w razie czego popełnić samobójstwo.
Ku jego zaskoczeniu został jednak przyjęty bardzo życzliwie. Na pamiątkę spotkania miecz podarował mieszkańcom. Brookings odwiedzał jeszcze parokrotnie, angażował się w lokalne sprawy, a trzy uczennice z miejscowej szkoły ugościł nawet na własny koszt w Japonii. W końcu został honorowym obywatelem miasteczka. Zmarł w 1997 r. Część jego prochów została rozsypana w miejscu, gdzie zrzucił bombę.
Wysiłki Japończyków i Niemców by zbombardować podczas drugiej wojny światowej kontynentalne USA – jak dowiodła powojenna przyszłość - nie okazały się takie szalone na jakie wyglądały. Dzisiejsze atomowe okręty podwodne można wyposażyć w pociski balistyczne z głowicami jądrowymi, które mogą nie tylko podpalić las w Oregonie, ale zmieść z powierzchni ziemi całe miasta.
Tomasz Falba
Artykuł pochodzi z 38. numeru miesięcznika POLSKA NA MORZU. Magazyn jest dostępny w punktach Empik i Salonikach Prasowych, w centrach handlowych i na dworcach. Wejdź na www.polskanamorzu.pl i zamów prenumeratę.