Związki Polski z morzem obrosły mitami. W cyklu, który rozpoczynamy tym artykułem, przyjrzymy się kilku z nim. Pierwszym z nich jest rzekomo polskie pochodzenie Jana z Kolna i Krzysztofa Kolumba.
Nad, polski już wtedy, Bałtyk przyjechał Stefan Żeromski pierwszy raz w 1920 Roku, na pięć lat przed swoją śmiercią. Zakochał się w nim od pierwszego wejrzenia i z miejsca stał się rzecznikiem polskiej obecności nad nim. Najbardziej dojrzałym efektem tej jego pasji stała się książka „Wiatr od morza”, opublikowana w 1922 r. Przebijający z niej gorący patriotyzm nie spodobał się jednak Niemcom, którzy bardzo ją skrytykowali za rzekomy nacjonalizm. Podobno pozbawiło to Żeromskiego Nagrody Nobla.
W Polsce książka stała się niezwykle popularna. W 1930 r. została zekranizowana. Obraz wszedł do historii, jako ostatni polski film niemy. Zagrały w nim takie gwiazdy jak Eugeniusz Bodo, Adolf Dymsza czy Kazimierz Junosza-Stępowski.
Jedną z postaci, która pojawia się w „Wietrze od morza” jest Jan z Kolna. „Był to człowiek wzrostu wielkiego, w barach szeroki, twardy w karku, o grubym brzuchu, a kolanach i stopach potężnych. Latem i zimą w koszuli na piersiach rozpiętej, z gołą głową, którą włos długi, gęsty i bujny porastał, w skórzniach po same pachwiny i lekkim na ramionach kaftanie, lubował się w deszczach i mrozie, a oddychał wielkiemi płucami naprawdę szeroko dopiero wśród wichrów północy” - tak go opisał Żeromski.
Tym samym pisarz przypomniał Polakom, że mają wśród swoich przodków ludzi, dla których morza i oceany, nawet te najodleglejsze, nie były straszne. Istnienie Jana z Kolna zaprzeczało temu, że Polacy to lud trzymający się kurczowo wyłącznie lądu i jego spraw. Zwłaszcza, że to właśnie jemu przypisują niektórzy odkrycie Ameryki Północnej i to na szesnaście lat przed Kolumbem.
Tajemnice pilota
W pierwszej połowie XVI w. zaczęły się pojawiać relacje o wyprawie morskiej, która odbyła się w 1476 r. na zlecenie ówczesnego króla Danii Chrystiana I. Jej zadaniem miało być odnalezienie drogi do Indii przez Atlantyk, choć niewykluczone, że miała też nieco mniej ambitne cele. Być może chodziło tylko o dotarcie do dawnych osad normandzkich w Grenlandii, a odkrycie Ameryki odbyło się niejako „przy okazji”.
Prowadziło ją dwóch żeglarzy rodem z Niemiec: Dietrich Pining i Hans Pothorst. Obok nich wymieniany jest również pilot czy też nawigator wyprawy. I to on właśnie znany jest w Polsce, jako Jan z Kolna. Ten sam, o którym pisał w „Wietrze od morza” Stefan Żeromski.
Przyjmuje się, że statki Pininga i Pothorsta dotarły do wybrzeży Grenlandii. Część badaczy przekonuje, że również do Labradoru. I właśnie dlatego niektórzy uważają, że to im należy się palma pierwszeństwa w odkryciu Ameryki. A jeśli tak, to również i ich nawigatorowi Janowi. Przeciwnicy tej tezy zwracają jednak uwagę, że w XVI wieku Grenlandia bywała nazywana Labradorem, więc ekspedycja Pininga i Pothorstwa wcale nie musiała dotrzeć aż do Ameryki.
Co do jej pilota, to zapisywano jego nazwisko w bardzo różny sposób. Tylko imię Jan nie budziło wątpliwości. Wariantów drugiego członu nazwiska jest natomiast wiele, m. in. Scolus, Scolvus, Scolno, Scolnus.
Nikomu nie udało się ustalić z całą pewnością, które z nich jest tym prawdziwym. Daje to duże pole do interpretacji pochodzenia żeglarza. Z faktu tego korzystano chętnie. I tak nawigator wyprawy Pininga i Pothorsta został zidentyfikowany przez historyków skandynawskich, jako Jon Scolv (Norweg) albo Jon Scolvsson (Duńczyk, Norweg). Byli również tacy, którzy widzieli w tajemniczej postaci samego młodego Krzysztofa Kolumba, którego nazwisko Christobal Colon zostało zwyczajnie przekręcone, przyjmując formę Scolnus.
Nie tylko Lelewel
Swoje wyjaśnienie nazwiska pilota wyprawy Pininga i Pothorsta podał też jeden z najwybitniejszych polskich historyków Joachim Lelewel. W 1814 r. ogłosił on, że to nie kto inny, jak tylko Polak Jan Szkolny. „Jan Szkolny (Scolnus) - Polak, wraz z Krystianem - królem duńskim, w roku 1476 odkrył cieśninę Anjan i ziemię Laboratoris (Labrador), będąc trzecim z Europejczyków, co Amerykę odkryli przed Kolumbem” - napisał.
Potem Lelewel doprecyzował nazwisko i miejsce pochodzenia nawigatora. „Odkrycie to 1476 r. Jana Scolnus przyznaję Janowi z Kolna, czyli de Colno. Polakowi z małego miasta mazowieckiego Prusom pogranicznego” - oświadczył. Dodał jeszcze, że rodzina, z której pochodził, była dobrze znana w Gdańsku ze swojego marynarskiego fachu, a sam Jan studiował na Akademii Krakowskiej.
Warto zauważyć, że Lelewel, choć był pierwszym polskim historykiem podnoszącym sprawę polskości Jana Scolvusa, nie był pierwszym w ogóle, który to twierdził. Już w 1570 r. Francuz Franciszek de Belleforest zapisał: „(…) aby się nie zdawało, że zbyt pochlebiam swoim i daję szczutka w nos historii, (...) należy pokrótce ukazać, komu należy się sława odkrycia tego kraju borealnego. Nie przysługuje ona Hiszpanowi, Portugalczykowi, ani Francuzowi, gdyż Polak to Jan Scolnus dotarł tam”.
Z kolei w 1597 r., inny cudzoziemiec, tym razem Flamand Korneliusz Wytfliet, potwierdził to pisząc: „Zaszczyt ponownego odkrycia tej ziemi przypadł Janowi Scolnus, Polakowi, który, żeglując w roku 1476, wypłynął poza Norwegię, Grenlandię, Fryzlandię, wpłynął na Morze Północne i dopłynął pod samym kręgiem polarnym do owych ziem Labradoru i Estotilandii”. Stąd bywa też Jan nazywany po prostu Janem Polakiem.
Zasługą Lelewela było rozpropagowanie w polskiej historiografii poglądu o polskich korzeniach Jana oraz podanie Kolna, jako miejsca jego pochodzenia.
Kolno wierzy i tak
Od tego momentu polska legenda Jana z Kolna zaczęła żyć swoim własnym, odrębnym życiem. Krzepiła polskie serca w czasach zaborów, chętnie sięgali po nią twórcy polskiej literatury, w tym nie tylko wspomniany już Żeromski, ale również np. Wanda Wasilewska. Ostatnio nawiązał do niej Andrzej Dudziński w, wydanej w 2012 r,, powieści „Manuskrypt Jana Żeglarza”.
Jan Matejko umieścił go na jednym ze swoich obrazów z cyklu „Dzieje cywilizacji w Polsce - Wpływ Uniwersytetu na kraj w wieku XV - Nowe prądy - Husytyzm i Humanizm”. Siedzi tam w prawej ręce trzymając bryłę złota, symbolizującą bogactwa Nowego Świata.
Wraz z upływem czasu, postać Jana z Kolna i jego biografia obrastała w coraz bardziej obfitsze i fantastyczne szczegóły. Pojawili się również kolejni pretendenci do miejsca jego urodzin. W Polsce jest kilka miejscowości, którym można by to przypisać, takich jak choćby Kielno na Pomorzu. Jan z Kolna ma też ulice w kilku polskich miastach.
Co ciekawe, przez długi czas po wystąpieniu Lelewela polscy historycy nie zajmowali się Janem z Kolna od strony naukowej. Postać była co prawda popularyzowana, ale nie badana. Zwłaszcza krytycznie. Dopiero w 1933 r. Bolesław Olszewicz zakwestionował teorię Lelewela o polskim rzekomo pochodzeniu pilota wyprawy Pininga i Pothorsta.
Po wystąpieniu Olszewicza wielu polskich uczonych uznało, że sprawa jest wyjaśniona. Polak Jan z Kolna nie istniał i sprawa załatwiona. Nie jest to jednak tak proste. Choć bowiem Olszewicz miał rację, że nie można dowieść polskiego pochodzenia nawigatora Jana, to jednak nie można też tego wykluczyć. Dlatego nikt nie pozbawia ulic jego nazwiska przyjmując postawę wyrażoną na oficjalnej stronie internetowej miasta Kolna: „Jak było w rzeczywistości, niech rozstrzygają historycy. My jednak wierzymy, że podróżnik, który mógł wyprzedzić w wyścigu samego Kolumba, jest synem ziemi kolneńskiej”.
Teoria Rosy
Nawet jeśli przyjmiemy, że Jan z Kolna nie był Polakiem i nie odkrył Ameryki przed Kolumbem, nie mamy się co martwić. Są tacy, którzy dowodzą, że sam Krzysztof Kolumb był Polakiem! Tezę taką postawił kilka lat temu amerykański historyk-amator Manuel Rosa.
Niezwykłe poglądy Rosy na temat pochodzenia Krzysztofa Kolumba poznać można dzięki jego książce „Kolumb. Historia nieznana”, wydanej w Polsce w 2012 r. Autor przekonuje, że najsłynniejszy odkrywca w dziejach świata był synem polskiego króla z dynastii Jagiellonów. Jak to możliwe? W pierwszej kolejności Rosa poddaje analizie wszystkie uznawane dotąd hipotezy pochodzenia Kolumba, m.in. tę, że wywodził się z rodziny tkaczy z Genui. Uczony odrzuca je jedną po drugiej, wykazując ich liczne luki i uznając za mało prawdopodobne.
Po rozprawieniu się z kolejnymi teoriami, sam formułuje jeszcze jedną, jego zdaniem najbardziej przekonującą. Historyczne śledztwo zwróciło jego uwagę na postać polskiego króla Władysława Warneńczyka, syna innego słynnego Jagiellona - Władysława Jagiełły - pogromcy Krzyżaków pod Grunwaldem.
Warneńczyka określano mianem „ostatniego krzyżowca Europy”, a swój przydomek zawdzięcza bitwie pod Warną, w której zginął, prowadząc krucjatę przeciwko Turkom. Było to w roku 1444. Polski król miał wtedy zaledwie dwadzieścia lat.
Ponieważ ciała Warneńczyka nie odnaleziono, stało się to pożywką do snucia legend, o jego rzekomym cudownym ocaleniu (pojawili się nawet tacy, którzy podawali się za ocalałego z batalii króla). Opowieści te (przyznajmy uczciwie - nieuznawane przez większość badaczy) odżywają jednak co jakiś czas w polskiej i (jak widać) nie tylko polskiej historiografii. Do nich właśnie nawiązuje Rosa. Według niego polski król nie tylko wyszedł cało z bitwy pod Warną, ale żył po niej jeszcze przez wiele lat.
Syn Warneńczyka
Według niego, syn Władysława Jagiełły, w tajemnicy przed światem, zamieszkał na Maderze pod przybranym nazwiskiem Henryk Niemiec - co wcale nie musiało oznaczać Niemca w naszym dzisiejszym rozumieniu, bo w tamtych czasach tak nazywano wszystkich przybyszów z Europy Północnej. Tam ożenił się z portugalską szlachcianką wysokiego rodu i z tego właśnie związku urodził mu się syn, którego znamy jako Krzysztofa Kolumba, odkrywcę Nowego Świata.
Z jakiegoś powodu (nie jest jasne do końca z jakiego) Kolumb nie chciał, aby świat znał jego prawdziwą tożsamość. Według Rosy, z królewskiego pochodzenia żeglarza zdawali sobie jednak sprawę ówcześni europejscy władcy. Ułatwiło mu to organizację wyprawy, podczas której, w 1492 roku, odkrył Amerykę.
Na poparcie swojej hipotezy, Rosa podaje wiele argumentów. Niektóre brzmią bardzo intrygująco. Jego wywodom można oczywiście nie wierzyć. Twierdzi on, że istnieje niezawodna metoda potwierdzenia tego czy ma rację, czy nie. Tą metodą są badania DNA. Ma nadzieję, że w przyszłości uda mu się pobrać i porównać próbki kodu genetycznego wielkiego żeglarza i któregoś z potomków Jagiellonów.
Większość historyków powątpiewa w teorie Rosy. W Polsce również przyjęto jego rewelacje raczej jako ciekawostkę lub sensacyjkę historyczną niż prawdę, choć oczywiście odbiła się szerokim echem w krajowych mediach.
Warto jednak podkreślić, że pogłoska o pobycie Warneńczyka na Maderze nie została wymyślona przez Rosę. On ją tylko wzbogacił o wątek Krzysztofa Kolumba. Znanych jest kilka dokumentów, które zawierają taką informację, najwcześniejszy z końca XV wieku. Hipoteza ta ma też swoich zaprzysięgłych zwolenników. Oczywiście nie znaczy to jeszcze, że Krzysztof Kolumb był synem Władysława Warneńczyka, jak twierdzi Rosa. Jeśli jednak przyjmiemy jedną tezę (że Warneńczyk przeżył bitwę) to druga (że jego syn znany jest jako Krzysztof Kolumb) też nie będzie się wydawać absurdalna. Kwestia - podobnie jak polska tożsamość Jana z Kolna - pozostaje więc nierozstrzygnięta. Mit zatem może trwać dalej.
Tomasz Falba
Artykuł pochodzi z 26. numeru miesięcznika POLSKA NA MORZU. Magazyn jest dostępny w punktach Empik i Salonikach Prasowych, w centrach handlowych i na dworcach. Wejdź na www.polskanamorzu.pl i zamów prenumeratę.