Późnym popołudniem 24.10. na Selmę dotarli uczestnicy trawersu przez Południowa Georgię "Śladami Shackletona". Wyspę przeszli w poprzek, ale na skutek załamania pogody, po 6 dniach zamiast do osady wielorybniczej Stromness Bay, dotarli do zapasowego miejsca w Possession Bay. Awaryjne podjecie 3 wyspiarzy z kamienistej plaży odbyło się przy wietrze ok. 80 km/h. Po kilku godzinach udało się, teraz cała 12-osobowa załoga Selmy jest razem.
O zmierzchu, podniesiono kotwicę - kierunek Grytviken. Ciemna noc. Silne szkwały utrudniają żeglugę. Pojawia się lód. Ciężka praca na oku. Mozolne pokonywanie kolejnych mil. Wiatr wyje w wantach. Tylko gwiazdy, gdzieś wysoko lekko doświetlają szlak. Po siedmiu godzinach żeglugi non stop Selma dopływa do zatoki w sąsiedztwie Grytviken. Kotwica poszła w dół o 02:17, już we wtorek, 25.10. Zwiedzanie - po śniadaniu. Na pokładzie zostaje wachta kotwiczna - reszta spać!
Wtorek, 25.10. to dzien zwiedzania Grytviken. Selma dobija do kei. Na początek wizyta urzędnika emigracyjnego Georgii Południowej. Selma ma wszystkie pozwolenia, urzędnicy wiedzieli o tej wizycie i o trawersie, wszystko odbywa się sprawnie. Odprawa paszportowa, potem omówienie zasad poruszania się w strefach siedlisk zwierzyny. Ciekawe informacje o przywiezionych sto lat temu przez wielorybników - szczurach i o reniferach. Szczególnie szczury są tu głównym zagrożeniem dla lokalnej fauny. Wydano im bezwzględną, ale tylko częściowo skuteczną walkę. Jedna trzecia wyspy jest odszczurzona. Szczury dobrze sobie radzą w tym przecież tak niegościnnym miejscu... Musimy pilnować, by nawet przypadkiem nie wnieść na wyspę nasion obcych roślin, to też może być groźne dla lokalnego ekosystemu.
Zwiedzanie legendarnej osady wielorybniczej rozpoczynamy od starego kościoła, gdzie znajdujemy dwie tablice pamiątkowe pozostawione w 1977 roku przez polskie statki: M/T TAZAR oraz M/T GEMINI - obie noszące zapis: "w hołdzie Sir Ernestowi Shackletonowi". Opodal osady ludzkiej jest niewielka kolonia słoni morskich. Wyraźnie pokazują, że to one są u siebie. Niektóre reagują agresywnie nawet na przejeżdżające, nieliczne, pojazdy - quady i i samochody terenowe. Wieczorem załoga stwierdza, że wszyscy są bardziej zmęczeni niż na morzu. Ląd męczy...
Plany rejsu zakładały krótki sen i po północy żegluga dalej, ale silne szkwały złagodniały dopiero nad ranem. Odpływamy przed 5 rano i kierujemy się do następnej zatoki - Ocean Harbour. To tylko 4 godziny żeglugi. W zatoce stoi wielki stary wrak statku (widoczny nawet na mapach Google Earth). Ale główną atrakcją są ogromne kolonie słoni morskich, pingwinów królewskich oraz wielu ptaków. Tym razem pogoda się uśmiecha. Słońce świeci, robi się wręcz ciepło. Wygrzewają się wszyscy: i my, i zwierzęta.
Obserwujemy uchatki i słonie morskie. W wodzie aż się kotłuje. Samce słoni toczą ciągłe walki. Podchodzą, zaczepiają się, uciekają i gonią na zmianę. Gra pozorowanych ruchów. Uchatki zażywają słonecznych kąpieli. Na ludzi reagują ostrzegawczym szczekaniem, powarkiwaniem i pokazywaniem zębów. Młode wyglądają jak wielkie kulki. Uchatki z krótszą, a słonie ze zmierzwioną, dłuższą czarną sierścią. W powietrzu mnóstwo ptactwa - nie ustają w poszukiwaniu pożywienia. Skuły czatują na młode uchatki i słonie, każda padnięta sztuka jest karmą dla ptactwa. Na plaży sporo kości oczyszczonych z mięsa. Nic się nie marnuje...
Na brzegu zwiedzamy kolejną, porzuconą bazę wielorybniczą, stara lokomotywa, budynek mieszkalny, kadzie do wytopu tranu... Wszystko nieczynne, ale kiedyś używane przez setki robotników. Puste ruiny wchłaniane powoli przez bezlitosną przyrodę. Rozpadają się potężne, żeliwne płyty, fundamenty budynków. Ślad zacierają trawy i mchy. Człowiek tutaj był tylko przez chwilę, był gościem, ale też - niszczycielem. Spustoszenie zadane wielorybom przez pracujących tu ludzi - jest nie do oszacowania. Niektóre gatunki tych morskich ssaków wybito w ponad 90 procentach i praktycznie skazano na wymarcie. Pozostała zbyt uboga pula genowa do podtrzymania gatunku. Chcemy wierzyć, że może jednak przyroda upora się z tym problemem, tak jak z pozostałościami niedawnej ludzkiej aktywności przemysłowej.
Kolejna zatoka to - Andrus Bay. Rzucamy kotwicę na głębokości 8,5 metra i dajemy 50 metrów łańcucha. W planach zwiedzanie kolejnych, podobno największych kolonii pingwinów i słoni morskich na wyspie. Ale tutaj o wszystkim po raz kolejny decyduje pogoda. Nagle zrywa się wiatr, osiągając w porywach 95 węzłów (ponad 175 km/h).
O jakimkolwiek pływaniu pontonem na brzeg nie ma mowy. Życie załogi przenosi się pod pokład. Kapitan zarządza - obiadokolacje i odpoczynek. Kto może ten ma spać. Zostaje wachta kotwiczna w kabinie nawigacyjnej. Po kilku godzinach groźne szkwały ustają. Jutro Selma rusza dalej, ale najpierw odwiedzimy pingwiny... Jeśli pogoda pozwoli...
Z Południowego Atlantyku wszystkich, a szczególnie byłe załogi dalmorowskich trawlerów przetwórni Gemini i Tazar pozdrawia za pośrednictwem Portalu Morskiego - załoga SELMY.