Dlaczego żeglowanie jest koniecznością, a życie już nie? Po co mamy trzymać się morza? Jak do polskiego hymnu trafiło morze? I czy wiemy co mówimy, kiedy o nim mówimy?
Jak każdą interesującą – mam nadzieję – opowieść, także i tę, którą teraz zaczynamy, powinniśmy rozpocząć od słów „Za siedmioma górami, za siedmioma morzami…”. Taki jest zwyczajowo początek każdej bajki, czasem poszerzony jeszcze o „siedem rzek”. No dobrze, ale skąd się w ogóle takie wyrażenie wzięło?
Sprawa nie jest prosta, bo tak naprawdę do końca nie wiadomo. Jak wiele tego typu zwrotów także i ten pochodzi z głębokiej przeszłości – prawdopodobnie pierwszy raz użyli go mieszkańcy Mezopotamii ponad 4 tysiące lat temu. Niektórzy badacze twierdzą, że „siedem mórz” wzięło się po prostu z tego, że ci, którzy je wymyślili znali ich tylko tyle. Mówiąc „za siedmioma morzami” mieli po prostu na myśli coś, co dzieje się gdzieś poza znanym im światem. Nie bez znaczenia jest w tym wyrażeniu użycie słowa „siedem”, które w wielu kulturach wyraża „pełnię, całość, doskonałość”. Być morze więc ci, którzy mówili o „siedmiu morzach” mieli na myśli po prostu „wszystkie morza”.
Od Heraklita do Pompejusza
Skoro zaczęliśmy od tak odległej przeszłości, pozostańmy przy niej jeszcze przez chwilę. Jednym z pierwszych znanych filozofów był Grek Heraklit z Efezu. Żył na przełomie VI i V wieku przed naszą erą.
Ze względu na swój – trudny nieraz do zrozumienia – sposób wyrażanie, dorobił się opinii myśliciela „ciemnego”. Wiadomo jednak, że jest autorem dwóch powiedzeń, które zaliczyć można do najbardziej popularnych, używanych powszechnie do dzisiaj, „wodnych” zwrotów, co prawda jeszcze nie morskich, tylko rzecznych.
Heraklit powiedział, że „wszystko płynie” (po grecku „panta rei”) oraz że „nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki”. Był bowiem przekonany, że podstawową własnością przyrody jest jej zmienność. Zaś obrazem rzeczywistości była dla niego rzeka. Za każdym razem, kiedy do niej wchodzimy jest w niej już inna woda.
Starożytne korzenie ma również inne znane powiedzenie, być może najczęściej używane morskie powiedzenie w historii – wybijane na niezliczonych medalach i dyplomach. Chodzi o łacińskie „Navigare necesse est”, czyli po polsku „żeglowanie jest koniecznością”.
Słowa te zanotował Plutarch, jeden z najwybitniejszych pisarzy greckich, żyjący na przełomie I i II wieku naszej ery opisując życie Pompejusza Wielkiego. W całości brzmi ono: „Navigare necesse est, vivere non est necesse”, czyli “Żeglowanie jest koniecznością, życie nie jest koniecznością”. Pierwotnie zapisane było oczywiście po grecku, ale spopularyzowane zostało w późniejszym tłumaczeniu na łacinę.
Pompejusz, który miał słynną sentencję wypowiedzieć, był wybitnym rzymskim politykiem i dowódcą, rywalem Juliusza Cezara, żyjącym w pierwszym wieku przed naszą erą. Przydomek Wielki nadano mu ze względu na zasługi, jakie miał dla Rzymu.
Plutarch opisuje, jak Pompejusz udał się na Sycylię, Sardynię i do Afryki, aby gromadzić zboże dla Rzymian. Kiedy miał już odpływać rozpętała się burza i żeglarze bali się rozpocząć żeglugę, drżąc o własne życie. Aby dodać im odwagi, Pompejusz pierwszy wskoczył na swój statek rozkazując podnosić kotwicę. I właśnie wtedy rzucił: „Żeglowanie jest koniecznością, życie nie jest koniecznością.”
Można się spierać, czy Pompejusz miał rację, czy jest coś ważniejszego niż życie? A jeszcze bardziej czy ta konkretna sytuacja uzasadniała takie powiedzenie. Współcześnie, szczególnie w środowiskach żeglarskich, powiedzenie Pompejusza bywa nadużywane, bo czy żeglarstwo jest ważniejsze od życia?
Nelson i kamikaze
Nie ma żadnych wątpliwości co do tego, że najsłynniejszym brytyjskim marynarzem był admirał Horatio Nelson. Genialny dowódca morski, zwycięzca w bitwach pod Abukirem i Kopenhagą, a nade wszystko pod Trafalgarem, w trakcie której 21 października 1805 roku, zginął. I właśnie pod Trafalgarem Nelson wydał swój najsłynniejszy rozkaz, mniej może znany u nas, ale warty przypomnienia.
Otóż, kiedy ok. godz. 11.45, Royal Navy ruszyła w kierunku floty francusko-hiszpańskiej, Nelson, znajdujący się wówczas na pokładzie flagowego liniowca Victory, podszedł do oficera sygnałowego Johna Pasco i poprosił o jak najszybsze nadanie do floty – za pomocą kodu flagowego - rozkazu: „England confides that every man will do his duty” czyli po polsku: „Anglia ufa, że każdy człowiek wypełni swój obowiązek”.
Pasco jednak zaoponował. Ponieważ admirałowi zależało na pośpiechu zasugerował zmianę słowa „confides” (ufa) na „expects” (oczekuje), bo to słowo było w kodzie sygnałowym brytyjskiej marynarki wojennej, a słowo „confides” trzeba by było przeliterować. Nelson zgodził się z oficerem i tak słynny rozkaz przybrał ostateczny kształt: „England expects that every man will do his duty” – „Anglia oczekuje, że każdy człowiek wypełni swój obowiązek” – i został natychmiast wywieszony.
Jak wiadomo marynarze Nelsona zrobili pod Trafalgarem co do nich należało. A rozkaz stał się synonimem najlepszych brytyjskich wartości. Warto przy okazji zauważyć, że choć istnieje podobieństwo pomiędzy powiedzeniem Pompejusza a rozkazem Nelsona, ten drugi nie oczekiwał jednak od swoich ludzi poświęcenia życia.
Jeszcze inaczej do problemu obowiązku podeszli Japończycy. Z ich języka pochodzi bowiem słowo „kamikaze”, które używane jest dzisiaj w znaczeniu „samobójca”. I choć pierwsze skojarzenie z nim związane ma charakter „lotniczy”, to jego pochodzenie jest jak najbardziej morskie.
Kamikaze byli żołnierzami, którzy podczas drugiej wojny światowej, atakowali – najczęściej przy użyciu samolotów – amerykańskie okręty, sami przy tym ginąc.
W tłumaczeniu na polski - „kamikaze” znaczy „boski wiatr” i nawiązuje do średniowiecznej historii Japonii. W 1274 i 1281 roku wyspy japońskie próbowali podbić Mongołowie. W obu wypadkach Japonia cudem uniknęła inwazji. Wrogie floty zostały rozpędzone przez tajfuny, których pojawienie się uznano za zrządzenie bogów i nazwano „boskim wiatrem”.
Dwa podejścia
Heraklit, Plutarch, Pompejusz, Nelson czy nawet japońscy kamikaze wychowali się w kulturach morskich. Tym bardziej ciekawe, że również w polskiej kulturze – na wskroś lądowej – odniesień językowych do morza jest sporo.
Trzeba jednak podkreślić, że są one ambiwalentne. Z jednej strony naszych przodków nie ciągnęło nad morze, z drugiej apelowali o kurczowe trzymanie się spraw morskich. Po tych dwu postawach pozostały powiedzenia, jedne autorstwa Sebastiana Fabiana Klonowica, drugie Stanisława Staszica.
Sebastian Fabian Klonowic był poetą, żył w XVI wieku, a jego najsłynniejszy utwór to „Flis, to jest Spuszczanie statków Wisłą i innymi rzekami do niej przypadającymi”. Poemat ten opublikowany został w 1595 roku i opisuje pracę flisaków.
To właśnie w nim znajduje się słynne zdanie „Może nie wiedzieć Polak co to morze, gdy pilnie orze”. To wyrażenie – w dużym uproszczeniu – dobrze opisuje stosunek ówczesnych Polaków do morza. Mogli się bogacić na handlu zbożem spławianym Wisłą nad Bałtyk, ale podróże morskie woleli zostawić kupcom z Gdańska.
Jeszcze dobitniej określa to – powstała zapewne w oparciu o zdanie Klonowica – popularna rymowanka: „Polak sieje, Polak orze, na cholerę jemu morze”.
Na antypodach takiego myślenia znajduje się Stanisław Staszic, działacz oświeceniowy, którego życie przypadło na przełom XVIII i XIX wieku. W 1790 roku, w trakcie obrad Sejmu Wielkiego, anonimowo, wydał on dzieło pod tytułem „Przestrogi dla Polski z teraźniejszych politycznych Europy związków i z praw natury wypadające, przez pisarza Uwag nad życiem Jana Zamoyskiego”.
W nim zapisał zdanie, które – przynajmniej w środowisku morskim – zapewniło mu nieśmiertelność: „Trzymajmy się morza”. Stało się ono nieformalnym hasłem Ligi Morskiej i Rzecznej i jest chętnie powtarzane przy wszystkich morskich okazjach.
Gwoli ścisłości trzeba jednak zaznaczyć, że Staszic użył tego wyrażenia zaledwie w przypisie i w kontekście rozważań nad ówczesną sytuacją gospodarczą Polski (konkretnie celną), namawiając szlachtę na to, aby nie pozwoliła odebrać krajowi Gdańska, a co za tym idzie dostępu do morza.
Jest jeszcze jedno wyrażenie warte odnotowania, które zrobiło karierę. W 1564 roku użył go jako pierwszy Jan Kochanowski, w poemacie „Satyr albo Dziki mąż”. Napisał w nim o Polsce co „granice swoje rozciągnęła szeroko między morza dwoje”.
Tak właśnie pojawiła się w naszym języku idea Polski od morza do morza. Choć nieraz pokrzepiała serca, mówiono też o niej z przekąsem w kontekście nieuzasadnionych dążeń Polaków do mocarstwowości.
Wracali przez morze
Jednak najważniejsze odniesienie do morza – choć rzadko kiedy uzmysławiane - znajduje się w “Pieśni Legionów Polskich we Włoszech”, nazwanej później “Mazurkiem Dąbrowskiego”, czyli po prostu w naszym hymnie. Napisany on został przez Józefa Wybickiego w 1797 roku w Lombardii, gdzie, przy armii napoleońskiej, powstawały Legiony Polskie. Była w niej zwrotka:
“Jak Czarnecki do Poznania
wracał się przez morze
dla ojczyzny ratowania
po szwedzkim rozbiorze.”
Chociaż współcześnie brzmi ona nieco inaczej mało kto zdaje sobie sprawę, o jakim wydarzeniu mówi. Wybicki odwołuje się tu do postaci Stefana Czarnieckiego, który wiek wcześniej był jednym z tych, którzy przyczynili się do pokonania Szwedów w czasie tzw. “potopu”.
Do wydarzenia opisanego przez Wybickiego doszło w roku 1658 w czasie wypadu polskich wojsk pod dowództwem Czarnieckiego właśnie do Danii. Polacy mieli pomóc Duńczykom w ich wojnie ze Szwedami.
Na pomoc Danii wyruszyło 25 polskich chorągwi, oraz 10 kompanii dragonów w sile około 5 tysięcy ludzi. Na początku listopada 1658 roku, korpus skoncentrowany został w okolicach duńskiego miasteczka Haderslev.
Największe kłopoty sprawili Polakom Szwedzi zgrupowani na północy od Haderslev - w Koldyndze i Frederiksodde oraz na południu, na wyspie Als. I to właśnie przeprawa na tę ostatnią została uwieczniona przez Wybickiego jako „wrócenie się przez morze”.
Gwoli prawdy trzeba przyznać, że nie było to właściwie całe morze, a jedynie cieśnina. Wyspa Als ma 312 kilometrów kwadratowych powierzchni i oddzielona jest od stałego lądu cieśniną Als Sund, o szerokości od kilkuset metrów do kilku kilometrów. Według ustaleń naukowców przeprawa polskich wojsk na wyspę odbywała się w miejscu, gdzie szerokość cieśniny wynosi około 420-500 metrów, a głębokość 10 metrów.
Na Als Polacy ruszyli 14 grudnia 1658 roku o świcie. Pomimo zimy, dzień był ciepły, morze spokojne. Według wszelkich szacunków przeprawa nie była ani specjalnie uciążliwa (temperatura wody wynosiła tego dnia prawdopodobnie około 3 stopni Celsjusza), ani długa – trwała najwyżej kilkanaście minut.
Dzięki temu manewrowi żołnierze Czarnieckiego zaskoczyli Szwedów nie spodziewających się ataku od strony wody. Największym sukcesem przeprawy na wyspę Als było zdobycie twierdzy Sonderborg. Po jej zajęciu Polacy zostawili tam duńskiego dowódcę, a sami powrócili do Haderslev. Kilkanaście dni później zdobyli kolejne ważne zamki – Koldyngę i Frederiksodde.
Polacy stacjonowali w Danii przez całą zimę 1658/1659 kończąc kampanię w okolicach Aarhus. W lipcu 1659 roku król Jan Kazimierz odwołał swoich żołnierzy z Danii. Pozostał tam tylko oddział złożony z tysiąca ludzi, pod dowództwem Kazimierza Piaseczyńskiego. Rok później w Oliwie podpisano traktat pokojowy, kończący polsko-szwedzkie zmagania.
Tomasz Falba
Artykuł pochodzi z 10. numeru miesięcznika POLSKA NA MORZU. Magazyn jest dostępny w punktach Empik i Salonikach Prasowych, w centrach handlowych i na dworcach. Wejdź na www.polskanamorzu.pl i zamów prenumeratę.