Handel morski jest krytycznie ważny dla naszego normalnego, codziennego funkcjonowania. Utrzymanie zdolności stoczniowych, czyli możliwość budowy, przebudowy i remontu statków, jest z kolei niezbędne dla utrzymania tegoż handlu.
Po to, żeby zabezpieczyć handel morski, potrzebna jest silna flota wojenna. Do jej posiadania potrzebny jest również silny i kompetentny przemysł stoczniowy zdolny wybudować, remontować i stale unowocześniać okręty wojenne.
Na ten temat w audycji Radia Gdańsk „Ludzie i Pieniądze” Iwona Wysocka rozmawiała z Ireneuszem Karaśkiewiczem, dyrektorem biura Związku Pracodawców FORUM OKRĘTOWE.
Wg szacunków Światowej Organizacji Handlu, drogą morską przewożone jest blisko 90 proc. wolumenu i ok. 70 proc. wartości handlu międzynarodowego. Jeżeli spojrzymy na rzeczy, które używamy na co dzień: czy to w postaci skończonego produktu, czy półproduktu, z którego jest montowany w Polsce lub w Europie, czy surowiec, z którego jest wytworzony, również duża część żywności – to wszystko to dociera do nas na jakimś etapie drogą morską. Niestety, produkcja statków służących do transportu towarów została niemal całkowicie przeniesiona na Daleki Wschód: do Chin, Korei Południowej i Japonii. Przypomnę tylko, że udział Europy w produkcji okrętowej – jeżeli chodzi o tonaż brutto – na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku wynosił 45 proc. produkcji światowej, obecnie waha się w okolicach 5 proc. Jest to efekt tzw. globalizacji, czyli otwarcia rynków, dominacji czynnika zysku ekonomicznego nad innymi czynnikami, np. bezpieczeństwem. Ale ja bym tu użył dosadniejszych słów: jest to efekt krótkowzroczności i zwykłej chciwości wielkich korporacji, które przeniosły całe sektory produkcji i know-how do Chin, bo tam było taniej. Krótkoterminowo - rzeczywiście taniej, ale poprzez transfer know-how, Stany Zjednoczone i Europa zbudowały sobie konkurencję, z którą teraz w wielu obszarach przegrywają. Obecnie to się zmienia w Stanach Zjednoczonych – tam toczy się już szeroka dyskusja nad odbudową zdolności stoczniowych. Natomiast Komisja Europejska ciągle jeszcze jest w letargu i tego nie dostrzega, albo bagatelizuje, pomimo wielu alarmistycznych głosów ze strony naszego środowiska okrętowego. Komisja Europejska - zdaniem europejskiego środowiska okrętowego - nie robi nic, przez co szkodzi naszej branży wystawionej na nieuczciwą dotowaną konkurencję chińską. Dlatego kraje członkowskie UE zaczynają brać sprawy w swoje ręce – podkreślił Karaśkiewicz
Po to jednak, żeby zabezpieczyć handel morski, potrzebna jest silna flota wojenna, która zapewni mu bezpieczeństwo. Do tego również potrzebny jest silny i kompetentny przemysł stoczniowy zdolny wybudować, remontować i stale unowocześniać okręty wojenne. Każda wojna to zawsze straty uzbrojenia, zniszczenie sprzętu, jego zużywanie się i awarie – sprzętu, który trzeba zastąpić. I tu kluczowe staje się posiadanie potencjału przemysłowego, w tym potencjału stoczniowego, który jest w stanie uzupełnić ewentualne straty. De facto, każda nowoczesna wojna, to jest wojna przemysłów – podkreślił dyrektor biura FORUM OKRĘTOWEGO.
W tej chwili mamy ogromne napięcia polityczne związane z agresywnymi poczynaniami Chin wobec Tajwanu, za którym stoją Stany Zjednoczone. Napięcia te mają potencjał przekształcenia się w globalne starcie zbrojne pomiędzy Chinami i Stanami Zjednoczonymi. Jeżeli dziś porównamy siły militarne obu krajów - a szczególnie morskie i powietrzne, gdyż one będą kluczowe - to w dalszym ciągu Stany Zjednoczone mają dużą przewagę nad Chinami. Np. jeżeli porównamy liczbę lotniskowców, to Amerykanie mają ich w tej chwili 11, natomiast Chiny mają 2, ale już rozpoczęły intensywne dozbrajanie, do którego mają odpowiedni potencjał: niedawno zwodowali trzeci lotniskowiec i rozpoczęli budowę czwartego, i tak naprawdę nikt nie wie, ile ich wybudują. Natomiast jeżeli chodzi o inne typy okrętów wojennych, no to nie jest już tak różowo, i ta różnica jest szybko niwelowana na korzyść Chin – kontynuował Karaśkiewicz.
Może krótki rys historyczny dla porównania. Otóż, w trakcie drugiej wojny światowej, Stany Zjednoczone zmagały się z innym ówczesnym azjatyckim mocarstwem - Japonią. W momencie ataku Japonii na bazę w Pearl Harbour, kraj ten posiadał 10 lotniskowców. Jeżeli chodzi o Stany Zjednoczone, to w rejonie Pacyfiku posiadały 4 lotniskowce, 4 w innych rejonach świata – ogólnie 8. Czyli siły były w miarę wyrównane, z lekką przewagą Japonii. Natomiast w trakcie wojny Japonia była w stanie wybudować jedynie 3 lotniskowce, natomiast Stany Zjednoczone wybudowały ich ponad 100, w tym 24 te ogromne klasy Essex, kilkadziesiąt mniejszych, tzw. lotniskowców eskortowych i inne. Amerykanie stracili w czasie wojny 9 lotniskowców, w tym 6 dużych i 3 eskortowe. W czasie całej 2 wojny światowej amerykański przemysł stoczniowy, zatrudniający wówczas blisko 1,7 mln stoczniowców, wybudował około 6 tysięcy jednostek pływających – wojennych i transportowych służących do przemieszczania wojska, broni i wyposażenia. Flota Japońska pod koniec wojny właściwie przestała istnieć, niemal cała została zatopiona. Japoński przemysł stoczniowy nie był w stanie uzupełnić na bieżąco ponoszonych przez nią strat. I dlatego przegrała ona wojnę. Potencjał stoczniowy Stanów Zjednoczonych, przewaga tego potencjału umożliwiła temu krajowi zwycięstwo w wojnie na Pacyfiku i nad Niemcami w Europie, dokąd przetransportowano drogą morską armię wraz ze sprzętem i wyposażeniem – przypomniał Karaśkiewicz.
Jeżeli wrócimy do czasów obecnych i porównamy potencjały stoczniowe Stanów Zjednoczonych i Chin, to tutaj sytuacja jest odwrotna - przewaga potencjału stoczniowego Chin jest wprost druzgocąca. Wg amerykańskich ekspertów, którzy bardzo głośno alarmują o tym już od kilku lat, ale szczególnie głośno w ostatnim roku, cały amerykański przemysł stoczniowy zmieściłby się w jednej dużej chińskiej stoczni.
Pod koniec ubiegłego roku Kongres Stanów Zjednoczonych zatwierdził tegoroczny rekordowy budżet na budowę okrętów dla amerykańskiej Marynarki Wojennej wynoszący 31,5 mld USD. W tej chwili w amerykańskich stoczniach zamówionych jest 80 okrętów wojennych, z czego 54 są już obecnie w budowie na różnych etapach – cała gama: niszczyciele, fregaty, okręty podwodne, okręty pomocnicze. Ale niestety amerykańskie stocznie nie są w stanie sprostać oczekiwaniom Kongresu i dowództwa Floty, czemu ostatnio dał publicznie wyraz Szef Operacji Morskich, admirał Mike Gilday. Jego przekaz do amerykańskich stoczni był stanowczy (cyt.): „Podkręćcie tempo! Budujcie szybciej!”
Posiadanie floty wojennej, która zabezpieczy morskie szlaki handlowe i zapewni przewagę nad ewentualnym agresorem, jest krytycznie ważne. Ale po to, żeby posiadać flotę, potrzebne są kompetentne stocznie, które ją wybudują i zapewnią serwisowanie oraz bieżące remonty i stałe unowocześnianie. Dotyczy to także Polski, która również podjęła duży wysiłek unowocześnienia floty, zlecając budowę nowych jednostek wojennych w polskich stoczniach. To bardzo dobrze, dlatego, że wiąże się to ze zdobywaniem nowych kompetencji, które w tym niepewnym, wojennym czasie będą bardzo potrzebne naszemu krajowi. Po bardzo negatywnych doświadczeniach Marynarki Wojennej związanych z korwetą ORP Gawron, której budowa trwała 18 lat, przez podmiot, którego całkowicie to przerosło (postawiony ostatecznie w stan upadłości likwidacyjnej), a która weszła ostatecznie do służby jako jednostka patrolowa pod zmienioną nazwą ORP Ślązak, nastąpił pozytywny przełom wraz z realizacją z sukcesem budowy niszczyciela min klasy KORMORAN przez stocznię REMONTOWA Shipbuilding. Branża udowodniła, że jest w stanie budować skomplikowane technicznie jednostki wojenne, a ten sukces zadecydował o powierzeniu realizacji programu Miecznik polskim stoczniom, w oparciu o sprawdzone technologie – kontynuował dyrektor biura FORUM OKRĘTOWEGO.
Zanim jednak to się stało, trzeba było przekonać osoby władne do podjęcia tej decyzji. Bardzo wiele osób włożyło dużo wysiłku w to przekonywanie i należą im się za to słowa uznania, ale decydująca tutaj była rola Przewodniczącego Konwentu Morskiego Pana Kapitana Zbigniewa Sulatyckiego, który niestrudzenie i bezinteresownie od lat lobbuje na rzecz nie tylko tego programu, ale całego przemysłu okrętowego, utrzymania i rozbudowy floty handlowej i wojennej, rozbudowy portów, edukacji, jednym słowem całej gospodarki morskiej. Wielokrotnie zapraszał na posiedzenia Konwentu Morskiego najważniejsze osoby w państwie i przekonywał. To, co zrobił dla branży okrętowej i szerzej – dla całej gospodarki morskiej, dla Wybrzeża, Pomorza, jest nie do przecenienia. Ten człowiek kocha morze, rozumie szanse, jakie stwarza ono dla gospodarki polskiej, przy tym jest niezwykle skromny. Naprawdę wielka, zasłużona postać – zakończył Karaśkiewicz.
rel (Związek Pracodawców FORUM OKRĘTOWE)