Wieczorna parada tradycyjnych łodzi rzecznych w świetle pochodni i przy dudnieniu bębnów zakończyła tegoroczną edycję Festiwalu Wisły. Flisacy z całego kraju od piątku obchodzili 100. rocznicę Cudu nad Wisłą. Nie zabrakło elementów historycznych, przyrodniczych i turystycznych.
Wielu torunian podziwiało w niedzielny wieczór nastrojową paradę łodzi wzdłuż Bulwaru Filadelfijskiego. Z uwagi na epidemię byli rozstawieni na setkach metrów, żeby się nie tłoczyć. Organizatorzy — w miejsce koncertu finałowego — postawili w tym roku na ogień i bębny.
Do Bobrownik i Torunia przypłynęło w tym roku ok. 20 tradycyjnych, drewnianych łodzi rzecznych. Każdy chętny mógł popływać po Wiśle galarami, pychówkami, batami, szkutami, nieszawkami czy lejtakami. Rejsy - podobnie jak codzienne parady - cieszyły się dużą popularnością.
"Ten festiwal jest bardzo ważny i dobrze, żeby trwał. Jeżeli bowiem przerwiemy pewną ciągłość, to bardzo trudno potem to odbudować. Dlatego w tym roku wsparłem organizatorów w związku z tym, że inni darczyńcy mieli z powodu pandemii pewne kłopoty. Ideą festiwalu jest m.in. przypominanie historycznej roli Wisły - przez lata głównej magistrali handlowej Polski" — mówił w rozmowie z PAP minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski.
W tym roku flisacy mieli szczególną rocznicę, która musiała zostać w odpowiedni sposób wkomponowana w program festiwalu. 100-lecie Cudu nad Wisłą - jednego z największych zwycięstw w historii polskiej armii - zostało uczczone już 14 sierpnia w Bobrownikach.
Przypomniano tam postać bohatera walk obronnych z roku 1920 - porucznika Jerzego Pieszkańskiego. Historię bohatera - niezwykle drobiazgowo - przywołała wójt gminy Lubanie Larysa Krzyżańska.
"Po wyczerpaniu się amunicji porucznik Pieszkański wydaje rozkaz marynarzom, żeby odnaleźli oddziały polskie i powiadomili je o przeprawieniu się bolszewików przez Wisłę. Sam pozostaje, by pomóc ukrytej za burtą statku podróżującej +Moniuszką+ pannie Drozdowskiej wdrapać się na stromy brzeg rzeki. W trakcie ostrzału zostaje ranny w brzuch i nogi. Nie może uciekać. Poleca dziewczynie, żeby go zostawiła i ukryła się w zaroślach" - przypominała historię z 1920 roku wójt gminy.
Tym ruchem porucznik ratuje życie dziewczynie - prawdopodobnie miłości jego życia. Sam ginie zakłuty bagnetami - stając się symbolem męstwa i walki do samego końca - o wolność, o miłość, o Polskę. Trumnę z jego zwłokami marynarze ubrani w galowe mundury nieśli ulicami Włocławka.
W lesie w Mikorzynie - w miejscu jego śmierci - pamiątkowa mogiła przetrwała do dziś. Dba o nią lokalna społeczność, co brać flisacka zauważyła i postanowiła podkreślić w 2020 roku.
Dwa kolejne dni festiwal gościł w Toruniu, gdzie m.in. ponownie otworzono znaną z lat 60. XX wieku plażę na lewym brzegu Wisły, zorganizowano koncert szant, pływano wpław przez rzekę, ale głównie... pływano łodziami, bo to one są na tym festiwalu najważniejsze. Każdy mógł także zapoznać się z wiślanymi zawodami. Dużą popularnością cieszył się także jarmark "Nadwiślańskie Smaki", który w tym roku wspomógł Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa.
Za rok festiwal ma wrócić znów w wydłużonej formie. Być może flisacy dopłyną aż do Grudziądza. Marzeniem środowisk organizujących Festiwal Wisły jest trasa festiwalowa od Krakowa po Gdańsk.
Tomasz Więcławski