Następna prowokacja Rosji może mieć miejsce na Morzu Czarnym – ostrzega za pośrednictwem agencji Bloomerg amerykański emerytowany admirał i były naczelny dowódca wojsk NATO w Europie James Stavridis. Według niego Rosja i USA „są na kursie kolizyjnym” właśnie w tym regionie.
Wycofanie rosyjskich wojsk znad granicy z Ukrainą, gdzie były one demonstracyjnie skoncentrowane przez kilka pełnych napięcia tygodni w marcu i kwietniu, to - zdaniem Stavridisa - powód do „zbiorowej ulgi” na Ukrainie.
Putin to nie jest jednak ktoś, kto zostaje w tyle. Gdzie więc powinniśmy spodziewać się kolejnej prowokacji? Bardzo prawdopodobne, że na Morzu Czarnym – pisze admirał w komentarzu dla agencji Bloomberg.
Jego zdaniem taka ofensywa włączałaby m.in. użycie szybkich okrętów patrolowych uzbrojonych w pociski woda-woda i rakiety do atakowania celów na lądzie; okręty ze śmigłowcami desantowymi do przerzucania sił specjalnych, okręty podwodne do atakowania ukraińskich celów militarnych i cywilnych oraz cyberataki.
Rosjanie przytłoczyliby Ukrainę, a NATO nie zdążyłoby dotrzeć tam wystarczająco szybko, nawet jeśli by chciało – konstatuje autor.
Stavridis przypomina, że od czasu aneksji ukraińskiego Krymu w 2014 r. Rosja intensywnie militaryzuje półwysep oraz wspiera separatystów w ukraińskim Donbasie.
Niedawną koncentrację wojsk rosyjskich u granic Ukrainy adm. Stavridis uważa za sygnał dla Zachodu, który pokazał, jak „bezwzględnie Putin zamierza naciskać na Ukrainę i jak bardzo jest przeciwny jej przyłączeniu do NATO”.
„Miało to również odwrócić uwagę od prześladowania lidera opozycji Aleksieja Nawalnego i dobrze rezonowało z jego elektoratem w Rosji, wśród którego aneksja Krymu wywołała duży wzrost poparcia” – ocenia admirał. W końcu, w jego ocenie, był to dobry trening dla rosyjskiej armii na wypadek, gdyby Putin zechciał jednak zaatakować Ukrainę.
Zaznaczając, że nie można nie doceniać jego „zdolności do zaskoczenia rywali geopolitycznych”, Stavridis wyraża pogląd, że Putin raczej nie zdecyduje się obecnie na pełnowartościową agresję. Zamiast tego może się jednak zdecydować, by „skonsolidować swoją kontrolę na wodach Morza Czarnego” – na którego wybrzeżach leżą trzy państwa należące do NATO (Turcja, Bułgaria i Rumunia) oraz dwaj bliscy partnerzy Sojuszu – Ukraina i Gruzja.
Gdy Rosja napadła na Ukrainę w 2014 r. armia Putina zastosowała miksturę taktyk i procedur. Wśród nich - ofensywne ataki w cyberprzestrzeni, nieoznaczone siły specjalne, tajne ataki na łańcuchy transportowe, propaganda w sieciach społecznościowych i szybkie konwencjonalne ataki. Bez wątpienia Putin ma podobny zestaw w wersji morskiej – ostrzega Stavridis.
Celem takich działań miałoby być zneutralizowanie ukraińskiej marynarki, zdobycie kontroli nad północną częścią Morza Czarnego, odcięcie ukraińskiej armii od szlaków dostaw i zdobycie kontroli nad kawałkiem terytorium Ukrainy, który dałby Rosji lądowe połączenie z Krymem.
Zdaniem Stavridisa takie działania napotkałyby zdecydowany sprzeciw USA i NATO.
Jednak Ukraina nie jest objęta natowskim artykułem, który mówi, że atak na jedno z państw, jest atakiem na wszystkich – podsumowuje emerytowany amerykański admirał.
just/ mal/
Przy okazji ...Morze Czarne nie jest wyłączna własnością Rosji.
No to ..pozdrawlaju tebia ..ha ha ha
PortalMorski.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.