Zajęcie przez Iran kolejnego tankowca ożywiło we Francji debatę o zagrożeniu wojną i o ewentualnym przystąpieniu Paryża do koalicji mającej ochraniać statki w cieśninie Ormuz, do czego wzywa francuskie władze prezydent USA Donald Trump.
Oficjalny głos Paryża, podobnie jak większości francuskich obserwatorów, to wezwania do uspokojenia Teheranu poprzez konsultacje. Towarzyszą temu liczne głosy krytyczne polityków amerykańskich, waszyngtońskich „jastrzębi” i przede wszystkim samego Trumpa.
Francja, która od dawna stara się odgrywać rolę mediatora, zdecydowanie odmawia uczestnictwa w koalicji, mającej eskortować statki w cieśninie Ormuz.
Francuska minister sił zbrojnych Florence Parly oświadczyła, że jej zdaniem obecność sił zagranicznych może tylko zwiększyć trudności w stosunkach z Iranem, kiedy ważą się losy umowy nuklearnej. Według dziennika „Le Monde” „Paryż wzywa do akcji dyplomatycznej, lepszej koordynacji w działaniach europejskich partnerów i poprawy w wymianie informacji”.
Inne media przypominają wysiłki Francji w celu „niwelowania napięć”, ale przyznają, że jak dotąd okazały się one bezskuteczne.
Według większości francuskich ekspertów obecny kryzys wywołany został przez dodatkowe sankcje amerykańskie wobec Teheranu. Powoduje to ich zdaniem nie tylko dramatyczne trudności gospodarcze Iranu, ale też szkodzi Europie, pośrednio pozbawionej możliwości handlu z tym krajem, i przede wszystkim grozi wojną w „beczce prochu”, jak określają Bliski Wschód.
Specjalista od spraw Iranu, politolog Thierry Coville podobnie jak wielu innych francuskich ekspertów całą winą za kryzys obarcza Waszyngton i „niespójną politykę Trumpa”, która – jak twierdzi – spowodowała zerwanie przezeń umowy nuklearnej „bez żadnego powodu”.
Coville przyznaje, że działania Iranu w cieśninie Ormuz i odchodzenie przez ten kraj od zapisów porozumienia atomowego „mogą wymknąć się spod kontroli” i doprowadzić do wybuchu zbrojnego konfliktu.
Tę jednomyślność we francuskiej interpretacji zdarzeń w regionie Zatoki Perskiej zakłócił specjalista od geopolityki prof. Jean-Sylvestre Mongrenier w artykule opublikowanym przez portal Huffington Post.
Ekspert również ostrzega przed ryzykiem wojny, ale odpowiedzialnością obciąża „destabilizującą politykę Iranu”, który dąży do „zablokowania cieśniny Ormuz, przez którą przepływają dostawy 1/5 światowej ropy i 1/3 skroplonego gazu naturalnego”.
W tej sytuacji ochrona przepływających tamtędy statków jest koniecznością, ale Europejczycy posłanie tam okrętów uzależniają od zgody Iranu. „Oznacza to uzależnienie obrony swobody żeglugi od dobrej woli agresora” – ubolewa Mongrenier. Podkreśla przy tym, że swoboda żeglugi jest „wspólnym dobrem, od którego zależy bezpieczeństwo i dobrobyt naszych społeczeństw”.
Jego zdaniem europejscy przywódcy uważają, że najważniejsze jest, by nie eskalować napięcia, a irańskie prowokacje wynikają z „nadmiaru ochrony”. „Innymi słowy, zagrożenie dla tankowców w formie powtarzających się napadów i aktów sabotażu zmniejszy się, jeśli będą pozbawione ochrony? Na zdrowy rozum, coś tu jest nie tak” – zauważa.
Porozumienie nuklearne między Iranem a USA, Rosją, Wielką Brytanią, Francją, Chinami oraz Niemcami i UE zawarte zostało w 2015 roku i miało gwarantować czysto pokojowy charakter irańskiego programu jądrowego.
Przed jego sfinalizowaniem Francja dążyła do wyjaśnienia takich kwestii jak irańskie uzbrojenie rakietowe, ekspansja Iranu na Bliskim Wschodzie i czas obowiązywania umowy, która wygaśnie w 2025 roku. Pod naciskiem partnerów z UE oraz rządu amerykańskiego Paryż zaakceptował umowę w obecnej formie.
Trump krótko po wyborze na prezydenta USA uznał porozumienie za „nieudane w samej swej istocie”, zerwał je jednak dopiero w maju 2018 roku. Do tego czasu Francja próbowała w oparciu o to porozumienie rozszerzyć umowę z Iranem o kontrowersyjne kwestie, ale bezskutecznie.
Z Paryża Ludwik Lewin