W tym roku akademickim (red. 2019 r.) Uniwersytet Morski w Gdyni przyjął 1,5 tysiąca studentów, z czego jedna trzecia - 400 osób - to kobiety. Ze studentkami Wydziału Mechanicznego Uniwersytetu Morskiego w Gdyni, Martą Sączawą i Adą Sosnowską, o wyzwaniach i specyfice praktyk na statku rozmawia Agnieszka Latarska.
Kobiety przy maszynach, w siłowniach okrętowych to rzadkość. Skąd u was to zainteresowanie?
Marta Sączawa: pochodzę z okolic Wrocławia, więc nie mogę powiedzieć, że bakcyla na pływanie miałam w genach, „z dziada na pradziada” (śmiech). Chciałam się po prostu stamtąd wyrwać, a że zawsze wiedziałam, że będą to studia typowo techniczne, nie humanistyczne, to Uniwersytet Morski w Gdyni był strzałem w dziesiątkę.
Ada Sosnowska: któregoś razu, majsterkując przy silniku samochodu, uznałam, że to jest właśnie to, co lubię robić. Chciałam spróbować czegoś większego i się udało.
Więc trafiłyście na Uniwersytet Morski w Gdyni…
M.S.: Tak, skończyłam mechanikę i budowę maszyn na specjalizacji Eksploatacja Siłowni Okrętowych i Obiektów Oceanotechnicznych na Wydziale Mechanicznym. Na studiach było niemal 300 studentów, w tym pięć dziewczyn. To, że nas – kobiet – było tak niewiele na tym kierunku, nie było dla mnie przeszkodą, aby te studia kontynuować. Wręcz przeciwnie, czułyśmy się ze wszystkimi na równi, co było bardzo fajne.
Do tej pory odbyłam praktyki na statku szkolnym Dar Młodzieży i wycieczkowcu Celebrity Infinity amerykańskiej firmy wycieczkowej Celebrity Cruises.
A.S.: Ja jeszcze studiuję na tym samym kierunku, co Marta. Pierwszy rok - wiadomo, przedmioty ogólne, tak więc nie było bardzo ciężko. Schody pojawiły się przy pierwszych technicznych przedmiotach, na szczęście koledzy zawsze nam pomagali. Miałyśmy pełne wsparcie i nigdy nie pojawiły się pytania w stylu: „Dziewczyna?! A co ona robi na tych studiach?!”. Zaczynało nas dziesięć, w tej chwili na czwartym roku jesteśmy we trzy, z czego dwie, ja i jeszcze jedna koleżanka, na specjalności morskiej. Podobnie jak Marta, pierwsze praktyki odbyłam na Darze Młodzieży, zresztą podczas jednego z etapów słynnego Rejsu Niepodległości, który bardzo mile wspominam. Jednak pierwszą poważniejszą praktykę, trwającą ponad pięć miesięcy, przeszłam na statku Arctic Voyager, przewoźnika Kawasaki Kisen Kaisha, Ltd. ("K” Line).
Jak trafiłyście na praktyki? Szukałyście same czy pomogła uczelnia?
M.S.: Dziekan naszego wydziału był bardzo pomocny. Odezwała się do niego firma, której zależało na tym, aby zatrudnić właśnie kobiety. Wiem też, że nie wszystkim tak się poszczęściło. Znam osoby, które miały problem ze znalezieniem praktyk i też nie za bardzo mogły się odnaleźć w tej sytuacji. Wiadomo, że Uniwersytet Morski nie zrobi za nas wszystkiego, ale trzeba wiedzieć też, z jakim problemem i do kogo się zwrócić.
A.S.: Ja znalazłam te praktyki sama. Udało się bez angażowania uczelni.
Jak wyglądały wasze pierwsze dni praktyk?
M.S.: W mojej firmie początkowo obawiali się, że dziewczyna ma zejść do siłowni i tam sama pracować. Chyba myśleli, że sobie nie poradzę. Przez pierwszy tydzień zapoznawałam się z siłownią, uczyłam się co gdzie jest, na czym polega działanie maszyn. Później zostałam zaangażowana do drobnych napraw, pełniłam wachty z drugim mechanikiem i motorzystami, zgłaszałam to, co było nie tak, uczestniczyłam w różnego rodzaju remontach. Po jakimś czasie byłam traktowana na równi, bez podziału „kobieta – mężczyzna”. Nie martwili się, że sobie nie poradzę.
A.S.: Moja firma w ogóle pierwszy raz zatrudniła kobiety na statku. Byłyśmy we dwie i to był dobry ruch, że wysłano nas na statek razem. Koleżanka na pokład, ja do maszyny. Na początku bali się, że coś nam się stanie, bo przecież „jak, kobieta, na statku?”, ale później przyzwyczaili się. Przez około dwa tygodnie zapoznawałam się ze statkiem, a oficerowie traktowali nas jak „jednych z nich”. Bardzo chcieli nas czegoś nauczyć i nie angażowali nas do zadań, z którymi nigdy w przyszłości raczej nie będziemy miały do czynienia.
Czyli było to wsparcie potrzebne na początku drogi zawodowej?
M.S.: Zdecydowanie. Kiedy wymieniałam się doświadczeniem z innymi studentami, którzy również w tym czasie odbywali praktyki, mówili, że byli traktowani głównie jako pomoc na statku. U mnie starali się, abym jak najwięcej się nauczyła i wyniosła z tej lekcji.
Ale czego tak konkretnie nauczyły was te praktyki?
A.S.: Mogłam przyjrzeć się pracy z bliska, dzięki czemu później już sama te zadania wykonywałam. Praca z oficerami, startowanie-stopowanie wyparowników (urządzenie służące do produkcji słodkiej wody z wody morskiej na statku), startowanie wirówek (systemy do czyszczenia oleju silnikowego i olejów napędowych), miałam okazję uczestniczyć w wymianie soot blower'ów (czyszczenie sadzy z kotła), oczywiście jakieś drobniejsze prace, praca przy pompach (uczestniczyłam w każdym remoncie), miałam okazję zobaczyć, jak wygląda kocioł od środka. Miałam bardzo fajnych oficerów, którzy dawali mi jakiś rysunek i mówili „dobra, idź i radź sobie sama, jak będę widział, że czegoś potrzebujesz – podejdę i pomogę”. Bardzo mi zależało na takich praktykach, podczas których będę mogła większość zadań wykonać sama.
M.S.: Ja z kolei przyszłam trochę wystraszona na ten statek. Bałam się, że nie podołam zadaniom, które mi powierzą. Okazało się jednak, że nie było się czego bać, a kiedy czegoś nie potrafiłam, to mi to tłumaczono, nawet kilka razy (śmiech). Trzeba pytać i nie bać się tego, że czegoś nie potrafimy. Te praktyki właśnie po to są, żeby pytać i się uczyć. Byłam angażowana do wielu prac, ale nadzór nad siłownią, czyli tym, czym będę zajmowała się w przyszłości, należał do moich głównych obowiązków.
Ile czasu spędziłyście na statku?
M.S.: Na Celebrity Infinity spędziłam 5,5 miesiąca. Pływaliśmy w rejonach Stanów Zjednoczonych i Alaski, więc jeśli statek był w porcie około 10 godzin i miałam akurat czas wolny, mogłam iść zwiedzać. Przeważnie jednak spędzałam czas na statku, pracowałam 12 godzin dziennie, przez siedem dni w tygodniu.
A.S.: Teoretycznie wyglądało to tak, że powinnam pracować od poniedziałku do piątku po osiem godzin, w soboty do godz. 12, natomiast niedziele miałam wolne. Miałam jednak w głowie to, że poszłam się tam uczyć i zawsze zostawałam, kiedy trzeba było coś zrobić, albo kiedy była naprawa, która mnie interesowała. Dla samej siebie. W niedziele również.
Pięć miesięcy to sporo czasu…
M.S.: Szykowałam się na to tak naprawdę przez trzy lata studiów. Wiedziałam, co będzie mnie czekać. Na statku wycieczkowym mamy bardzo liczną załogę, prawie 1000 osób. Wszyscy są odpowiednio wspierani, żeby nie myśleć o rodzinie i tej rozłące. Mieliśmy imprezy integracyjne i tak rozdysponowany czas, abyśmy myśleli o tym jak najmniej.
A.S.: W naszej 30-osobowej załodze każdy starał się każdemu pomagać i wspierać, więc o tej rozłące się nie myślało tak dużo. Wieczorem, zazwyczaj, wszyscy schodzili do „recreation roomu”, słuchaliśmy razem muzyki, oglądaliśmy filmy, wiadomo, jak ktoś nie chciał, to nie przychodził, ale to było przeważnie miejsce spotkań, sami sobie ten czas organizowaliśmy. Była FIFA, jakiś boks, a z koleżanką, jak miałyśmy trochę wolnego czasu, to pytałyśmy kucharzy, czy możemy coś ugotować. Każdy starał się nie nudzić. To też są ludzie, którzy mają rodziny, żony, dzieci i każdy chce ten czas spędzić jak najfajniej, aby nie myśleć o tęsknocie.
Co powiedziałybyście osobom, które w tej chwili zastanawiają się nad pracą na statku?
A.S.: Przede wszystkim to trzeba czuć. Jeśli nie jest się pewnym, czy chce się to robić, to trzeba odpuścić. Wiadomo, że to nie jest łatwa praca, z daleka od rodziny przez bardzo długi czas. Zdarzają się gorsze chwile, ale chyba każdy z załogi przez to przechodzi. Tak, jak na lądzie, każdy ma gorsze dni, ale jeśli lubi się to, co się robi, żyje się w zgodzie z ludźmi, z którymi się pracuje, a później jeszcze spędza wolny czas, to jest naprawdę bardzo fajnie.
Jeśli ktoś jest zdecydowany na tego typu pracę, z daleka od domu, to jak najbardziej polecam, bo jest to fantastyczne doświadczenie. Przede wszystkim samorealizacja zawodowa kształtująca charakter i ucząca pracy zespołowej.
M.S.: Ja również nie żałuję swojego wyboru i jeśli ktoś się zastanawia, to może warto wszystko postawić los na jedną kartę. Warto spróbować i nie bać się!
Co po praktykach?
M.S.: Chciałabym wrócić na statek. Jaki? To jeszcze czas pokaże, ale nie będę rezygnować z podążania tą ścieżką.
A.S.: Po ukończeniu studiów, mam nadzieję, że uda mi się znaleźć kolejne praktyki. Tak jak koleżanka, zamierzam kontynuować swoją karierę w tej branży. Jeszcze o nas, dziewczynach, usłyszą! (śmiech)
Dziękuję za rozmowę.
Wywiad pochodzi z październikowego (2019 r.) wydania miesięcznika "Polska na Morzu".
Fot.: Agnieszka Latarska
Z mojego doświadczenia, na naszym uniwersytecie morskim powinno kłaść się większy nacisk na wiedzę praktyczna a mniejszy na wbijanke do głowy i zakuwanie wielu niepotrzebnych rzeczy.
PortalMorski.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.