Michał Weselak na 16 miejscu zakończył pierwszy etap Mini Transat, atlantyckich regat samotników na jachtach klasy Mini 6.5. Trasę z La Rochelle do Las Palmas de Gran Canaria gdańszczanin pokonał w 10 dni 12 godzin 50 minut i 24 sekund.
Jak wrażenia po pierwszym etapie Mini Transat?
Przed startem martwiłem się trochę o to jak będzie ponieważ wcześniej nie żeglowałem aż tak głęboko po oceanie. Mój najdłuższy samotny rejs to raptem 8 dni i 1200 mil po trudnych akwenach, a teraz zapowiadało się dużo większe wyzwanie. Okazało się , że nie wszystko jest dla mnie znajome. Nowa fala i zmienne kierunki wiatrów, częstsza zmiana żagli i ich refowanie, inne zachowanie statku, to wszystko za przylądkiem Finister dało się odczuć. Właśnie takie miłe niespodzianki spotkały mnie w czasie pierwszej połowy, ale żegluga była świetna! Sumarycznie przepłynąłem 1880 mil w niespełna 11 dób. Choć byłem pewien, ze płynę około 7 dni.
Straciłeś rachubę czasu?
Czas po prostu bardzo szybko mijał. Dni są krótkie, około 10 godzin słońca i 14 godzin ciemności. Start był opóźniony o ponad dwa tygodnie z powodu szalejącego cyklonu na naszej trasie. Pierwsze dwa dni cieszyłem się, że to już, że w końcu płynę. Zrzuciłem z siebie dużą część presji i odpowiedzialności za sprawy lądowe, pozbyłem się telefonu i komputera, w końcu byłem sam z jachtem i oceanem i mogłem odpocząć psychicznie.
Jak sobie radził poradził Twój organizm z obciążeniami wynikającymi z samotnej żeglugi?
Świetnie sobie poradził ze zmęczeniem, starałem się dbać o siebie i sam byłem zaskoczony tym, jak organizm dobrze znosi żeglugę. Nie czułem zbytniego zmęczenia, starałem się dbać o siebie jak najlepiej. Jadłem dużo i piłem dużo, spałem mniej ponieważ autopilot nie jest tak dobry jak ręka sternika. Nie można mu zaufać przy silnym wietrze z dużymi żaglami, więc starałem się złapać jak najwięcej mil z dużymi żaglami, a kiedy musiałem odpocząć zmieniałem żagiel na mniejszy lub refowałem się.
A jak sobie poradził jacht? Uniknąłeś awarii?
Niestety nie uniknąłem. Miałem kilka awarii podczas pierwszego etapu, a taką najpoważniejszą było pęknięcie mocowania bukszprytu, które powstało przy przylądku Finister. Żagiel i bukszpryt wpadły do wody, co mocno mnie wystraszyło. Bukszpryt w wodzie potrafi narobić niezłego zamieszania, urwać ster lub miecz albo zrobić dziurę w kadłubie. Awaria ta wyeliminowała mój główny atut jakim są żagle do jazdy z wiatrem.
Poradziłeś sobie z awarią, czy dopłynąłeś z nią do mety pierwszego etapu?
Wtedy działałem jak automat, sam byłem zdziwiony jak szybko poskładałem się po awarii. Dopadły mnie myśli, że straciłem możliwość rywalizacji, do której przygotowywałem się bardzo długo i wiele poświęciłem by tą walkę podjąć. Ale tylko na chwilę, otrzepałem się i przystąpiłem do działania. Postawiłem wtedy Code 5, czyli najmniejszy spinaker z dziobu i starałem się żeglować jak najszybciej w silnym wietrze. Gdy warunki uspokoiły się zabrałem się za naprawę, która wcześniej wydawała mi się niemożliwa. Miałem ze sobą szybką żywicę i sporo różnych typów węgla. Wyjąłem potrzebne części z okucia, które zostało na dziobie. Odciąłem popękane elementy węgla z bukszprytu i oczyściłem go. Potem przykleiłem rurkę zawiasu na mikrobąble, wygrzałem to nad kuchenką i przygotowałem odpowiedni węgiel UniDirection do laminowania. Węgiel zalaminowałem tworząc nowy zawias, wyciągnąłem nadmiar żywicy i pozostawiałem do wygrzania na 3 godziny. Potem pozostało tylko zamontowanie prawie 4 metrowej rury na dziobie. Po naprawie dwa dni jechałem pod wiatr i dopiero na dwa dni przed metą miałem możliwość stawiania żagli dodatkowych.
Można powiedzieć, że zdałeś egzamin z zaradności.
Nie tylko ja. Na mecie każdy zameldował się z szeregiem awarii, nie było jachtu, który by czegoś nie urwał, nie porwał żagla, nie rozciął liny. Morten Bogacki przez 5 dni żeglował bez autopilota, a 18-letnia Violetta Dorange przez 8 dni nie miała w ogóle prądu na jachcie. Jacht Pavla Roubala, świetnego czeskiego żeglarza uderzył w coś na wodzie i stracił ster razem z częścią pawęży. Do jachtu dostała się woda, a sam Pavel został zdjęty przez śmigłowiec służb ratunkowych. Dla dwóch skipperów taka jazda okazała się za dużym obciążeniem psychicznym i wycofali się z regat. Nawet tak doskonały nowy statek Pogo Foiler – CerraFrance wyrwał cześć kontrabukszprytu i liny. Jestem bardzo zadowolony, bo awarie, które zdarzyły się na moim jachcie dały mi wiele doświadczenia i jeszcze więcej żeglarskiej satysfakcji z naprawienia ich na wodzie, podczas żeglugi.
A jak psychicznie zniosłeś samotną żeglugę?
Oczywiście nie da się cały czas utrzymywać emocjonalnego wysokiego „C” i miałem jeden dzień bardzo słaby, gdzie kląłem na wszystko i wszystkich, na wiatr, na siebie, na jacht, nawet na ptaki i delfiny. Ale ogólnie, samotność mi nie doskwierała, całkiem nieźle poradziłem sobie z tym stanem i nauczyłem się sposobu na radzenie sobie z cięższymi chwilami.
Na metę pierwszego etapu dopłynąłeś na 16 miejscu. Czy jesteś zadowolony z tego wyniku?
Zrobiłem kilka błędów wybierając drogę z niekorzystnie układającymi się wiatrami. Z tego wyciągnąłem wnioski i zanalizowałem moje nietrafione wybory oglądając tracking i porównując swoja trasę do tras innych zawodników. Żegluga była bardzo fajna i w miarę szybka, to była czysta przyjemność ze ślizgania się po fali, szczególnie w nocy w blasku księżyca oświetlającego każdą falę. Dzięki temu wiesz jak i kiedy wejść na kolejną i kolejną, to była magia! Zakochałem się w oceanie i fali, która włącza turbo na moim jachcie. Gdy wejdziesz na falę, nagle zaczynasz się z niej ześlizgiwać, a jacht ucieka spod nóg. To niesamowite uczucie, zwłaszcza na 6 metrowym statku na oceanie. I ta świadomość tego, jak mały jesteś na tym oceanie, jak bardzo nikły jesteś w porównaniu do sił natury. Sumarycznie, dopłynąłem w jednym kawałku i z ogromną ilością doświadczenia zajmując 16 miejsce w swojej dywizji na 22 startujących. Czy jest to dobry wynik czy zły? Zależy jak na to spojrzeć. Gro komentujących polskich żeglarzy, którzy nigdy nie ścigali się na Mini twierdzi, że to fatalny wynik, bardzo brutalnie i agresywnie usiłując postawić mnie w świetle przegranego ponoszącego porażkę.
Takie komentarze bolą?
Chyba nie, bo tutaj, na miejscu żeglarze, z którymi rywalizuję są pod dużym wrażeniem tego, czego dokonałem. „Miszel, ty przyjechałeś tutaj do nas w połowie kwietnia, w dodatku sam. Sam przygotowałeś swój statek, uszyłeś żagle, zrobiłeś takielunek, przygotowałeś elektronikę. Wiesz Miszel, ty wystartowałeś w kilku regatach, zrobiłeś eliminację i dostałeś się do Transatu w warunkach, gdzie dla nas byłoby to niemożliwe ze względu na mały budżet i krótki czas. Przyjechałeś tutaj, przygotowałeś statek do startu w Transat, wystartowałeś, na trasie rozwaliłeś bukszpryt i naprawiłeś go na oceanie, kończąc regaty w jednym kawałku. Ty nas przestań obrażać, że mogłeś zając lepsze miejsce. My tu robimy już trzeci Transat, żeglujemy w klasie od ponad 7 lat. My tu pracujemy ciężko a ty zacząłeś w ogóle żeglować 8 lat temu. Co ty chłopaku sobie myślisz, że z nami wygrasz? Nie ma złotych dzieci i na swoje musisz zapracować. Przenieś się do Francji na kilka lat, odrób lekcję i trenuj z nami, wtedy może za 2 lub 4 lata znajdziesz się w pierwszej piątce ze swoim statkiem. Bo statek masz pierwsza klasa”. Takie słowa usłyszałem od kolegów żeglarzy, bardzo doświadczonych i utytułowanych, po czym trzech z nich złapało mnie i wrzucili mnie do wody. Te słowa diametralnie zmieniły moje myślenie. Sukces to pomyślny wynik przedsięwzięcia i osiągnięcie zamierzonego celu. Moim celem było wystartowanie w regatach i dopłynięcie mniej więcej w połowie stawki. Nigdy nie powiedziałem, ze chcę wygrać te regaty, bo to wiązałoby się z wejściem na poziom mistrzowski. Malcolm Gladwell, reporter i publicysta, którego Magazyn Time umieścił na liście stu najbardziej wpływowych myślicieli i naukowców, mówi, że wystarczy 10 000 godzin pracy nad daną dziedziną, by stać się w niej mistrzem. To ok 10 lat. Więc mi pozostało jeszcze jakieś 9000 godzin doskonalenia umiejętności, wtedy będę gotowy by walczyć o zwycięstwo w Mini Transat. Tak bym skomentował mój wynik sportowy.
Jaki cel na drugi etap?
Start do drugiego etapu zaplanowany jest na 2 listopada i powinien odbyć się planowo. Meta jest na Martynice. Tak samo jak i w pierwszym etapie, moim celem jest połowa stawki i przypłynięcie w jednym kawałku. Te kolejne 400 godzin doświadczenia chcę wykorzystać optymalnie, aby stać się lepszym żeglarzem i osiągać lepsze wyniki sportowe. Jeżeli pojawią się awarie, a pojawią się na 100 procent, chciałbym umieć poradzić sobie z nimi i kontynuować wyścig. Rekord drugiego etapu to niespełna 14 dni, jeśli uda mi się zamknąć w 17-18 dobach to będę zadowolony. To sporo czasu w samotności na oceanie, a i sporo mil do przepłynięcia, bo w linii prostej jest to 2700 mil. Chciałbym podziękować za fantastyczne słowa wsparcia wszystkim, którzy mi kibicują, ślą dobre życzenia i trzymają kciuki za powodzenie. To dla mnie ważne. Tak samo ślę gorące podziękowania tym wszystkim, którzy wsparli moją drogę, mnie i moje przedsięwzięcie. Dzięki nim staję się lepszym żeglarzem i człowiekiem.
Mini Transat to transatlantyckie regaty samotników na 6,5 metrowych jachtach. Ich trasa biegnie pomiędzy Francją a Karaibami, z przystankiem na Maderze lub Wyspach Kanaryjskich. Pierwsza edycja została przeprowadzona w 1977 roku, a kolejne organizowane są co dwa lata. W 1977 roku wystartował w nich Kazimierz „Kuba” Jaworski (drugie miejsce), w 2007 roku Jarosław Kaczorowski (19 miejsce), a w 2011 i 2015 roku Radosław Kowalczyk (w pierwszych regatach 26 miejsce w klasie Proto, drugich nie ukończył – jacht uległ zniszczeniu po zderzeniu z niezidentyfikowanym obiektem).
rel (Biuro Prasowe PZŻ)