Non-stop dookoła kontynentu Antarktydy wzdłuż i na południe od 60° szerokości geograficznej południowej.
Relacja kpt. Mariusza Kopera z pokładu jachtu Katharsis II w trakcie żeglugi przez Ocean Indyjski na południe do Kapsztadu w nurcie oceanicznego prądu Agulhas. Ostatni tydzień października 2017 r.
"Żeglowanie w silnych prądach morskich potrafi być bardzo ekscytujące. Do takich sytuacji niewątpliwie należy żegluga na południe w nurcie Prądu Mozambickiego, przechodzącego następnie w Prąd Agulhas. To wielka rzeka oceaniczna, płynąca na południe wzdłuż wschodniego brzegu Afryki. Jej nurt potrafi zwiększyć prędkość jachtu płynącego w tym samym kierunku o dodatkowe 2 – 3 węzły. Taka żegluga może być prawdziwą przyjemnością, ale pod warunkiem, że płynie się z wiatrem. Nie przeszkadza nawet silny wiatr, ale wiejący z północy. Sytuacja zmienia się diametralnie, kiedy wiatr zaczyna wiać z południa, czyli z kierunku przeciwnego do prądu. Słaby wiatr południowy może trochę uprzykrzyć żeglugę po rozhuśtanym morzu. Ale silniejszy wiatr wiejący z prędkością 30 węzłów i więcej potrafi w zderzeniu z silnym przeciwnym prądem wytworzyć warunki niebezpieczne dla każdej jednostki. Przekonał się o tym już niejeden kapitan, w tym ostatnio także kilka polskich jednostek, które, w stosunkowo niedużej odległości od Przylądka Dobrej Nadziei, po zderzeniu się z bardzo wybudowaną falą zostało zmuszonych do przerwania żeglugi.
Osobiście, od czasu sztormu, który uderzył w nasz jacht w drodze z Brisbane do Sydney przed regatami Sydney – Hobart w grudniu 2014 roku, mam szczególny respekt do żeglugi w tego typu warunkach. Wtedy wiatr wiejący z prędkością około 40 węzłów, po zderzeniu się z Prądem Wschodnioaustralijskim, wytworzył niezwykle strome fale. Nasz jacht spadał z nich z olbrzymim impetem, uderzając każdorazowo o wodę, jak o beton. Staraliśmy się zredukować prędkości jachtu do 3 węzłów, ale to niewiele dało. Nigdy wcześniej ani później nasz Katharsis II nie został tak poobijany. Nawet ciężki sztorm, z którym zmagaliśmy się w lutym 2015 roku na antarktycznym Morzu Rossa, ze znacznie mocniejszym wiatrem i lodem dookoła, nie dał się nam tak mocno we znaki.
Poprzednio, w Kanale Mozambickim żeglowałem równo rok temu, wtedy w dwuosobowej załodze z Hanną Leniec. W żegludze z Seszeli do Kapsztadu, zdecydowaliśmy się na płynięcie środkiem pomiędzy Madagaskarem i Mozambikiem, gdzie prąd nie jest tak mocny, jak przy brzegach Afryki. Bez większego problemu przeżeglowalimy przez dwa sztormy. Wtedy trzeci sztorm dopadł nas 40 mil od lądu. Zdecydowałem wtedy o żegludze stosunkowo blisko brzegu, w pasie szelfu, czyli po wodach o głębokości poniżej 200 metrów. Tam prąd morski jest bardzo słaby i zafalowanie było znacznie mniej groźne. Wydaje się, że najbezpieczniejszą taktyką przy płynięciu na południe w tych rejonach - jest właśnie żegluga w pobliżu granicy szelfu, z możliwością szybkiego wpłynięcia na bezpieczniejsze wody przybrzeżne.
W obecnym rejsie wybrałem inną trasę i Kanał Mozambicki w kierunku Afryki przekroczyliśmy już na wysokości 18 stopnia szerokości geograficznej południowej. Taktyka żeglugi musiała uwzględnić konflikt Prądu Mozambickiego z silnymi wiatrami z południa. To wymusiło nasz postój najpierw w cieniu Wysp Bazaruto, a następnie w Zatoce Maputo w pobliżu Wyspy Inhaca. Zdecydowaliśmy się przeczekać na kotwicy rozległy układ wyżowy, który zaczął wypełniać cały obszar Kanału Mozambickiego. Niósł ze sobą zimne powietrze z nad Oceanu Południowego. Na ogół wyże utożsamiane są ze słoneczną pogodą. Teraz jednak okazało się, że wyż w zderzeniu z ciepłymi masami powietrza, przyniósł 2 dni deszczu i sztormowych, południowych wiatrów.
Czekając na przejście frontu atmosferycznego korzystaliśmy z ostatnich ciepłych promieni słońca w tym rejsie. Uzupełniliśmy też jachtową spiżarnię o świeże owoce i warzywa, kupione na targu w jedynej wiosce na Wyspie Inhaca. Nadejście frontu spowodowało obniżenie temperatury o kilkanaście stopni - z ponad 30 st. C do zaledwie 18 st. C. Wiatr, nawet w osłoniętej zatoce wytworzył niezłą kipiel. Kotwica ciężko pracowała, wydając bolesne dla uszu dźwięki, jednak świetnie trzymała. Katharsis II nerwowo unosił się na krótkich falach, ale byliśmy bezpieczni.
Po kilku dniach postoju, w niedzielę 28 października o 06:00, podnieśliśmy kotwicę. Wiatr przycichł. Mogliśmy bezpiecznie przeprowadzić jacht przez płycizny Zatoki Maputo. Środek wyżu przesunął się w okolice Madagaskaru i po kilku godzinach żeglugi wiatr zaczął odkręcać do północnego. Powoli pożeglowaliśmy po w dalszym ciągu bardzo rozbujanym morzu. W nocy wiatr odzyskał znowu swoją siłę i jego prędkość doszła do 40 węzłów. Pozwoliło to nam na bardzo szybkie płynięcie na południe, mimo maksymalnie zredukowanych żagli. Prąd Agulhas stał się teraz naszym sojusznikiem. Prędkość jachtu rzadko spadała poniżej 11 węzłów.
Na trawersie Durbanu wiatr zaczął cichnąć. Niespodziewanie również prąd postanowił skręcić. Takie zawirowania prądu zdarzają się tutaj od czasu do czasu. Spowodowały one spore rozkołysanie morza, które miotało jachtem i powodowało łopot żagli. Aby nie uszkodzić takielunku zdecydowaliśmy się na maksymalne zarefowanie żagli i kontynuowaliśmy żeglugę na południe.
Okazuje się, że Prąd Agulhas potrafi pomóc, ale może także być bardzo irytujący. Jednak, nie można mu odmówić jednego, żegluga w jego rejonie należy do bardzo wymagających i ekscytujących i na pewno nie jest nudna.
Pozdrawiam serdecznie, Mariusz Koper z załogą Katharsis II"
Fot.: Katharsis II Projekt Antarctic Circle 60S