Stoczniowcy z Gdyni do rządu: Jeśli w Polsce wciąż mają być budowane statki, musicie nam pomóc. Ministerstwo Skarbu: Pomoc jest zabroniona
W Stoczni Gdynia - gdzie trwa budowa ostatnich trzech statków - ruszyły zwolnienia. W ostatnim tygodniu pracę straciło 75 osób. W połowie marca odejdzie 395. I tak aż do końca maja - kiedy w sumie zwolniona zostanie cała licząca 5,2 tys. osób załoga. - Takie były wymogi Komisji Europejskiej. Tego już się nie cofnie - przyznaje Dariusz Adamski, szef zakładowej Solidarności.
Ale zwolnienie ludzi - przynajmniej w teorii - nie oznacza likwidacji firmy. Państwowi urzędnicy dzielą jej majątek na części, wyceniają, a niedługo wystawią na przetargi. Jeśli kupi je ktoś z branży stoczniowej, w tym samym miejscu nadal będą mogły powstawać statki. - Tylko że mamy największy od lat kryzys w transporcie morskim. Armatorzy nie myślą dziś o zamawianiu nowych jednostek, ale o tym, by znaleźć zajęcie dla swojej floty - mówi Adamski.
Widać to choćby w Gdyni: na redzie portu stoją bezczynnie dwa nowe samochodowce. Globalna produkcja aut spadła, więc nie mają czego przewozić.
- Ale to nie jest tak, że na statkach nie da się zarabiać - mówi jeden z dyrektorów Stoczni Gdynia. - Szansą dla polskich stoczni jest słaba złotówka, tania stal i wciąż niższe koszty pracy.
Menedżerowie z gdyńskiej stoczni przygotowali dla ministra skarbu raport o możliwościach utrzymania produkcji okrętowej. Oficjalnie materiał jest tajny. - Nie udzielam na ten temat żadnych informacji - ucina prezes Mateusz Filipp.
Nam udało się dotrzeć do jego fragmentów. Co z nich wynika?
• Koniec budowy statków - poza zwolnieniami w samej stoczni - oznaczałby zwolnienie kilkudziesięciu tysięcy osób w firmach z nią kooperujących. • Jeśli typowo „stoczniowy” majątek firmy (np. suche doki), nie znajdzie obecnie nabywców, to koszty jego utrzymania wynosić będą 2-2,5 mln zł miesięcznie. • Rozwiązaniem jest uruchomienie - na bazie suchego doku - małej stoczni, zatrudniającej ok. 1,2 tys. pracowników produkcyjnych, 150 administracyjnych i 50 projektantów. Taka stocznia miałaby szansę na kilka niewielkich kontraktów, które umożliwiłyby zachowanie produkcji w czasach kryzysu.
- Ale to się nie uda bez pomocy państwa - przekonuje jeden ze stoczniowych menedżerów. - Rząd powinien uruchomić gwarancje dla armatorów, którzy zamawiają statki. Tak się robi np. w Niemczech. Ale liczy się także wsparcie niepieniężne: aktywne poszukiwanie inwestorów, czy podkreślanie, że stocznie są ważną gałęzią przemysłu dla państwa.
Wszystko wskazuje jednak, że odpowiedź rządu będzie negatywna. - Stocznie - podobnie jak inni polscy przedsiębiorcy - mogą korzystać z poręczeń powołanej do tego celu przez skarb państwa Korporacji Ubezpieczeń Kredytów Eksportowych. Ale tego nie robiły - mówił wiceminister skarbu Zdzisław Gawlik. - A jeśli chodzi o Stocznię Gdynia, to nie ma mowy o innych działaniach niż te, które są zapisane w specustawie dotyczącej podziału majątku.
Na stanowisko Gawlika wpływ mają sygnały z Komisji Europejskiej. Zapowiedziała, że będzie sprawdzać, czy stocznie znów nie korzystają z nielegalnej pomocy państwa, która doprowadziła do ich likwidacji.
Mikołaj Chrzan
Stocznie, Statki
Stocznia nadaje SOS
06 marca 2009 |
TU MA BYĆ RYNEK ZBYTU DLA UNIJNEJ TANDETY I MIEJSCE ROZRODU POLSKICH BIAŁYCH MURZYNÓW!!!
AMYNT!
PortalMorski.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.