„Dochodzenie praw marynarzy w dobie COVID-19 to niełatwa sztuka” - wywiad z radcą prawnym Mateuszem Romowiczem.
Panie Mecenasie, w przestrzeni publicznej coraz częściej mówi się o nadejściu kolejnej fali zakażeń koronawirusem. Powoduje to, że część marynarzy z obawą spogląda w przyszłość, zwłaszcza że mają w pamięci liczne niedogodności jakie spotkały ich w poprzednim szczycie zachorowań. Co zmieniło się od tamtego czasu? Czy branża morska wyciągnęła konstruktywne wnioski i przystosowała się do funkcjonowania w nowej rzeczywistości?
Dzisiejsza sytuacja jest zasadniczo odmienna od tej, z jaką mieliśmy do czynienia, np. latem roku ubiegłego. Prawdą jest, że globalna pandemia COVID-19 z wielką mocą uderzyła w szeroko rozumianą branżę morską, a ograniczenia w przemieszczaniu się osób, czy swobodzie prowadzenia działalności gospodarczej naraziły podmioty tej branży na niepowetowane straty materialne. Nie ulega również wątpliwości, że liczne obostrzenia nakładane przez poszczególne państwa zaskoczyły nie tylko marynarzy, ale również ich pracodawców.
Podstawowym problemem, jaki dotknął osoby świadczące pracę na morzu były ograniczone możliwości rotacji załóg. Z jednej strony mieliśmy więc do czynienia z osobami, które przebywały na statkach znacznie dłużej, niż wynikało to z zawieranych przez nie umów. Nie trzeba chyba tłumaczyć, że wywoływało to poważne implikacje nie tylko w sferze ich stosunków zawodowych, ale również w znaczny sposób przekładało się na życie prywatne. Okazywało się bowiem, że pierwotne plany marynarzy związane z ich codziennym funkcjonowaniem w kraju stałego zamieszkania musiały ulec znacznym modyfikacjom. Na tak zaistniałej sytuacji cierpiało również ich życie prywatne, co bezpośrednio było związane z nadspodziewanie długą rozłąką z rodziną. Po raz pierwszy, z tak dużą intensywnością, zaczęły do mnie napływać również informacje o cierpieniach psychicznych marynarzy, spowodowanych nieoczekiwaną izolacją od osób najbliższych, czy niepewnością co do najbliższej przyszłości. Początkowo głos marynarzy, podnoszących tego rodzaju problemy zdawał się nie być słyszany. Musiało upłynąć wiele miesięcy zanim armatorzy zrozumieli, że marynarze stali się „zakładnikami” licznych lockdownów oraz kolejno wprowadzanych obostrzeń i że ich nadmierna eksploatacja jest drogą donikąd.
Z drugiej strony, w pewnym sensie zapomnianą grupą stali się ci marynarze, którzy w momencie wybuchu epidemii znajdowali się w domu, wykorzystując okres przysługującego im wypoczynku, bądź właśnie szykowali się do wyjazdu na statki. Częstokroć z dnia na dzień zostali oni pozbawieni jedynego źródła dochodu, bowiem nie wszyscy mogli pochwalić się umowami podpisanymi z pracodawcami na czas nieokreślony. Ogromna rzesza polskich marynarzy orientowała się nagle, że wynagrodzenie przysługuje im tylko za pracę rzeczywiście wykonaną na statku, a problemy z podmianami załóg uniemożliwiały podjęcie takiej pracy. Truizmem będzie stwierdzenie, że prowadziło to do licznych dramatów marynarzy i ich rodzin, zwłaszcza tam, gdzie marynarz był jedynym żywicielem rodziny.
Obie grupy łączył stan niepewności, co do ich przyszłości zawodowej oraz dodatkowe trudności w Polsce, np. związane z zawieszeniem szkoleń i egzaminów, umożliwiających podwyższenie kompetencji zawodowych, bądź przedłużenie ważności dyplomów i certyfikatów już posiadanych.
Na dziś mogę powiedzieć, że sytuacja wydaje się lepsza, a na pewno znacznie stabilniejsza. Armatorzy i ich agenci przywiązują zdecydowanie większą wagę do monitorowania uwarunkowań prawnych w portach, w których miałoby dojść do podmian załóg. Dużo bieglej poruszają się również w gąszczu przepisów obowiązujących w poszczególnych państwach, wymagań stawianych podróżującym przez porty lotnicze, służby graniczne, etc. Pomimo sygnalizowanego wzrostu zakażeń nie zmieniła się również sytuacja polskich marynarzy w kontekście przekraczania granic Polski. Nadal pozostają oni zwolnieni z obowiązku poddania się przymusowej kwarantannie przy powrocie z zagranicy. Na pewnym etapie doszło do przedłużenia ważności dokumentów, którymi marynarze muszą się posługiwać, aby swobodnie wykonywać zawód. Również poszczególne państwa trzecie zluzowały rygorystyczne obostrzenia epidemiczne, uznając marynarzy za tzw. pracowników kluczowych. Oczywiście nie oznacza to, że wszystkie problemy zniknęły niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. W niektórych regionach świata podmiany załóg nadal mogą być utrudnione, zwłaszcza tam, gdzie władze mają dużą swobodę działania i mogą nakładać obostrzenia epidemiczne bez stosownego wyprzedzenia i jedynie dla niektórych rejonów kraju – dot. to niektórych państw azjatyckich, w tym Chin. Nadal brakuje również harmonizacji rozwiązań prawnych pomiędzy poszczególnymi państwami.
Skoro ryzyko wystąpienia trudności w podmianach załóg nadal jest realne, to co z marynarzami, którzy znajdą się w takiej właśnie sytuacji? Czy zachowują prawo do choćby części wynagrodzenia, nawet jeżeli czas trwania ich kontraktu już upłynął?
Trzeba z całą stanowczością podkreślić, że marynarze zachowują prawo do wynagrodzenia, jeżeli świadczą pracę na statku pomimo tego, że czas, na który zawarli marynarską umowę o pracę już upłynął. W takiej sytuacji armator powinien przedstawić marynarzowi do podpisania nowy kontrakt, względnie aneksować uprzednio zawarty. Odmowa wypłaty wynagrodzenia w takiej sytuacji stanowi rażące naruszenie obowiązków pracodawcy.
Inną sprawą jest, że nie każdy marynarz będzie zainteresowany pracą ponad okres, na który umówił się ze swoim pracodawcą. Osoba taka w żadnym wypadku nie może być „zakładnikiem” sytuacji w jakiej znalazł się podmiot eksploatujący statek. Jeżeli marynarz nie jest zainteresowany dalszą pracą na statku, do jego pracodawcy należy podjęcie wszelkich starań dla zapewnienia mu jak najszybszej repatriacji do kraju pochodzenia.
Warto podkreślić, iż pracodawca (armator) ani jego agent, nie mogą zasłaniać się wysokimi kosztami takiej repatriacji (jeżeli ta miałaby się odbywać, np. tranzytem przez państwa trzecie). Nie może również cedować ciężaru organizacji powrotu do kraju na samego marynarza. Nie jest również dopuszczalnym obciążanie marynarza jakimikolwiek, choćby ułamkowymi kosztami repatriacji do kraju.
Panie Mecenasie, wiemy już jak kształtuje się sytuacja tych marynarzy, którzy utknęli na statku, bądź mają problem z wyegzekwowaniem od pracodawcy przysługującego im wynagrodzenia. Innym problemem jest natomiast sytuacja tych marynarzy, którzy w trakcie pracy zakazili się koronawirusem. Jak wiemy, koszty ewentualnego leczenia za granicą mogą być bardzo wysokie. Czy marynarze powinni we własnym zakresie dodatkowo ubezpieczać się na taką ewentualność?
Marynarze absolutnie nie mają takiego obowiązku. Oczywiście rynek ubezpieczeń oferuje im coraz to nowe instrumenty, w tym takie, które są „skrojone” typowo pod charakter wykonywanego przez nich zawodu. Nie zmienia to jednak faktu, że nawet nie ubezpieczając się we własnym zakresie, marynarz może liczyć na pokrycie przez armatora całości kosztów związanych z jego hospitalizacją za granicą (jeżeli przebieg choroby byłby na tyle ciężki, że rzeczywiście leczenie w szpitalu byłoby wymagane). Armator nie może uchylić się od poniesienia takiego kosztu. Co więcej, powinien on finansować koszty związane z hospitalizacją za granicą tak długo, jak będzie to konieczne z medycznego punktu widzenia. Niejednokrotnie dochodziły mnie głosy, że w razie leczenia szpitalnego marynarzy za granicą, armatorzy starają się zrobić wszystko, ażeby marynarz jak najszybciej opuścił placówkę, w której jest leczony i kontynuował rekonwalescencję w kraju swego pochodzenia, czasem pomimo wyraźnych sugestii miejscowych lekarzy, że transport marynarza może rodzić ryzyko pogorszenia jego stanu zdrowia. Praktyki takie są niedopuszczalne i zasługują na uzasadnioną, jak najdalej idącą krytykę. Bywa również, że marynarzom, bądź ich rodzinom sugeruje się w zawoalowany sposób, że mogą oni zostać obciążeni kosztami pewnych usług medycznych świadczonych im w trakcie leczenia za granicą. Oczywiście nie jest to prawdą, a ewentualny koszt takiego leczenia wpisany jest w ryzyko działalności prowadzonej przez armatora.
Wspomniał Pan o rzadszych przypadkach, kiedy to przebieg zakażenia jest na tyle ciężki, że marynarz wymaga dłuższej hospitalizacji za granicą. Co jednak z marynarzem, który nie wymaga hospitalizacji, ale otrzymał pozytywny wynik testu na obecność koronawirusa? Naturalnym jest, że w czasie zakażenia nie może wykonywać pracy i powinien być izolowany od reszty załogi. Czy będzie mógł domagać się wynagrodzenia pomimo tego, że nie wykonuje pracy?
W tym zakresie sytuacja marynarza nie będzie różnić się wiele od tej, w jakiej znalazłby się, gdyby w wyniku wypadku przy pracy doznał uszkodzenia ciała skutkującego jego niezdolnością do pracy. Mało tego, że powinien otrzymywać wynagrodzenie za czas spędzony na statku, pomimo tego, że faktycznie pracy nie wykonuje (np. z uwagi na konieczność izolacji od reszty załogi), to w pewnych sytuacjach może liczyć również na świadczenie chorobowe już po repatriacji do kraju. Znane mi są przypadki marynarzy, których zakażenie miało na tyle specyficzny i nietypowy przebieg, że pozostawali oni niezdolni do pracy jeszcze przez kilka miesięcy po powrocie do kraju (np. ze względu na komplikacje w zakresie układu oddechowego). Fakt, że są to przypadki rzadkie i raczej odosobnione nie zmienia postaci rzeczy. Marynarz niezdolny do pracy, także z uwagi na chorobę nabytą w czasie pracy, zachowuje prawo do świadczenia typu sick pay. Powinno mu być ono wypłacane także w czasie przebywania w domu. Należy jednak pamiętać, że okres jego wypłacania zwyczajowo nie przekracza 16 tygodni.
Po tym czasie obowiązek armatora w zakresie jego wypłaty najczęściej wygasa. Bardziej korzystne dla marynarza warunki wypłaty świadczeń chorobowych mogą być kształtowane treścią warunków zatrudnienia czy układu zbiorowego pracy. Ustalenie tego wymaga jednak uważnej analizy postanowień umownych. Co więcej, korzystne dla marynarza rozwiązania mogą być również przedmiotem regulacji aktów powszechnie obowiązującego prawa. Tutaj jednak muszę uczulić marynarzy, że ich stosunek zatrudnienia w większości objęty jest prawem obcym, toteż szczegółowe ustalenie zakresu ich uprawnień wymaga często długotrwałej i żmudnej analizy.
Czy w razie zakażenia marynarz może liczyć również na odszkodowanie, zwłaszcza jeżeli przebieg jego choroby był poważny? Może sobie wyobrazić teoretyczną sytuację, w której zakażenie spowodowało w organizmie marynarza takie spustoszenie, że nie może on wrócić do pracy na morzu…
Kwestia odszkodowań w przypadku rozstroju zdrowia marynarza spowodowanego chorobą jest wysoce skomplikowana. Jeżeli marynarz przywiązuję dużą wagę do warunków jego zabezpieczenia finansowego na wypadek niezdolności do pracy bądź uszczerbku na zdrowiu, powinien szczegółowo przenalizować swoje warunki zatrudnienia jeszcze przed podpisaniem marynarskiej umowy o pracę. Jest to konsekwencją tego, że w praktyce armatorzy bardzo często zastrzegają w umowach, że odszkodowanie będzie należne jedynie w sytuacji, kiedy to rozstrój zdrowia marynarza wynika z doznanego wypadku przy pracy. Jak łatwo się domyślić, pojęcia „wypadku przy pracy” i „choroby” (a nawet „choroby zawodowej”) nie są ze sobą tożsame. Jeżeli natomiast pojęcia te nie są dla marynarza uchwytne, powinien skonsultować postanowienia umowne z prawnikiem. W innym przypadku może się okazać, że treść podpisanej marynarskiej umowy o pracę jest dla marynarza na tyle niekorzystna, że po odbyciu kontraktu nie dość, że nie ma szans na powtórne zatrudnienie w dotychczasowym zawodzie, to na domiar złego nie może liczyć na jakąkolwiek finansową rekompensatę z tego tytułu. Paradoksalnie może dojść do tak absurdalnych sytuacji, że większe możliwości skutecznego wyegzekwowania świadczeń odszkodowawczych może mieć – w pewnych sytuacjach – najbliższa rodzina marynarza…
Mógłby Pan rozwinąć ostatnią myśl? Z czego to wynika?
Wynika to z tego, że w praktyce znaczna część marynarskich umów o pracę, czy układów zbiorowych pracy zasadniczo rozróżnia sytuację, w której to marynarz jest trwale niezdolny do pracy wskutek przebytej choroby od tych, w których to choroba okazała się być na tyle ciężka, że skutkuje zgonem marynarza.
Odnośnie do pierwszej kwestii, to tak jak wspomniałem kluczowe mogą się okazać postanowienia umowne ograniczające odpowiedzialność armatora jedynie do zdarzeń mających charakter wypadków przy pracy. Dalej chroniona jest natomiast rodzina marynarza, który wskutek zakażenia, niestety, stracił życie. Zasady ochrony interesów marynarzy formułowane, np. w Konwencji o Pracy na Morzu, a recypowane przez poszczególne państwa-sygnatariuszy, wymuszają częstokroć na armatorach zapisy, zgodnie z którymi osoba najbliższa zmarłego marynarza zachowuje prawo do odszkodowania w razie jego śmierci, nawet jeżeli ta nastąpiła z przyczyn naturalnych. Kluczową kwestią pozostaje to, że do tak tragicznego zdarzenia doszło w trakcie pozostawania przez marynarza w stosunku zatrudnienia.
Powyższe nie wyklucza całkowicie sytuacji, w której marynarz doznający rozstroju zdrowia wskutek zakażenia koronawirusem będzie uprawniony do stosownego odszkodowania. Jest to związane z tym, że w wielu systemach prawnych poczęto przyjmować, że zakażenie COVID-19 może być poczytywane jako tzw. „choroba zawodowa”. Otwiera to dodatkowe możliwości ochrony interesu marynarza, przy czym zawsze wymaga szczegółowej analizy indywidualnej i skonkretyzowanej sprawy. Nadto, odpowiedzialność armatora może aktualizować się również wtedy, gdy przyczynił się on do choroby marynarza, a co za tym idzie jej konsekwencji.
Panie Mecenasie, zatrzymajmy się w tym miejscu. Zgodnie ze starym porzekadłem „choroba nie wybiera”. Skoro tak, to jakim sposobem możemy mówić o potencjalnym przyczynieniu się armatora do zachorowania?
Odpowiedź na tak postawione pytanie sprowadza się zasadniczo do dwóch elementów. Pierwszy powiązany jest stricte z charakterystyką COVID-19. Jak wiemy jest to choroba zakaźna. W przeciwieństwie na przykład do - swoją drogą będących w ostatnim czasie plagą - udarów mózgu czy zawałów serca, nie jest ona więc wynikiem wewnętrznych zmian zachodzących w organizmie człowieka, czy skutkiem procesów chorobotwórczych zaistniałych u marynarza na tygodnie, czy nawet miesiące przed podjęciem zatrudnienia. Upraszczając sprawę, koronawirusem trzeba się zakazić, czy to przez kontakt z rzeczą, czy też osobą będącą jego nośnikiem.
Element drugi stanowi konsekwencję specyfiki pracy na morzu. Jak łatwo się domyślić, w trakcie pracy na statku źródła potencjalnego zakażenia ulegają znacznemu ograniczeniu, zwłaszcza jeżeli dochodzi do niego, np. po miesiącu czy dwóch od dnia zamustrowania. W takim bowiem wypadku jest rzeczą oczywistą, że zakażenie nie nastąpiło w czasie pobytu marynarza w domu, nie jest skutkiem jego codziennej aktywności na stałym lądzie, a nawet nie stanowi wyniku podróży na statek. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można przyjąć, że pozytywny wynik testu na obecność koronawirusa to wypadkowa zdarzeń, do których doszło już na pokładzie statku.
Fakt, że każdy z nas powinien, w pierwszej kolejności, dbać o zdrowie we własnym zakresie, nie umniejsza obowiązkom ciążącym na pracodawcy. To rolą armatora jest zapewnienie bezpiecznego i higienicznego środowiska pracy. To armator powinien dołożyć starań, ażeby minimalizować ryzyko rozstroju zdrowia u jego pracowników. Ma to szczególne znaczenie tam, gdzie środowisko pracy jest stosunkowo zamknięte, hermetyczne, czy wręcz izolowane od świata zewnętrznego, a tak jest zasadniczo w przypadku pracy na statku morskim. Wydanie przez armatora wewnętrznych okólników, handbooków, czy wprowadzenie pisemnej polityki przeciwdziałania rozprzestrzenianiu się COVID-19 nie powoduje automatycznie, że ten uwalnia się od wszelkiej odpowiedzialności za ewentualne zakażenia. Specyfika pracy na morzu może bowiem powodować, że na statku koniecznym jest pojawienie się osób „z zewnątrz”, np. pilotów, inspektorów, superintendentów, czy serwisantów, będących pracownikami firm trzecich, nie pozostających członkami załogi. Nie jest rolą marynarza każdorazowa ocena czy osoby takie mogą stanowić dla niego potencjalne zagrożenie, czy źródło zakażenia. Podmiotem odpowiedzialnym za posługiwanie się takimi osobami jest armator, podmiot eksploatujący statek. To on powinien przyjąć procedury i dochować należytej staranności, aby mieć pewność, że załoga statku nie poniesie żadnego uszczerbku spowodowanego kontaktem z osobami, które pojawiają się na pokładzie wskutek decyzji jej przełożonych.
Źródło potencjalnego zakażenia w postaci osób przebywających na statku, innych aniżeli marynarze jest oczywiście jedynie przykładem sytuacji, w której to istnieje możliwość przypisania pracodawcy odpowiedzialności za nabytą przez marynarza chorobę i jej skutki. Uwidacznia on jednak, że nie zawsze choroba marynarza jest wynikiem jedynie jego niedbalstwa, czy dziełem przypadku. Tak więc pozycja marynarza nie zawsze jest tak słaba, jak mogłoby się początkowo wydawać. Rzecz jasna, sprawy tego rodzaju mają swoją specyfikę, potrafią być one trudne – również dowodowo, a co za tym idzie niejednokrotnie przytłaczają osobę poszkodowaną. Niezależnie od tego marynarze powinni być jednak świadomi przysługujących im praw i nie rezygnować z góry z ich dochodzenia.
Dziękuję za rozmowę.