Kłopoty Stoczni Marynarki Wojennej mają, tak jak w przypadku innych stoczni, długą historię. Jest to jednak historia zupełnie innego typu. SMW pracuje dla wojska i jej sytuacja jest bezpośrednio zależna od militarnej strategii państwa, roli Marynarki Wojennej w takiej strategii, a także od stanu państwowej kasy. Nie jestem specjalistą od polityki obronnej, więc mogę się mylić. Ale żadnej jasnej strategii nie dostrzegam. Może jest, jednak w działaniach jej nie widać. Rola Marynarki Wojennej jest w polskiej polityce wojskowej minimalna. Czy jest na miarę naszych potrzeb obronnych i znaczenia Bałtyku dla ewentualnych działań wojennych, również nie wiem. Dostrzegam natomiast chaos w działaniach ekonomicznych wojska, wynikający zapewne nie tyle z winy samych wojskowych, ile właśnie z braku koncepcji politycznych. Bardzo spektakularnym tego przykładem jest problem Stoczni Marynarki Wojennej.
Ostatnie kilka lat przeżyła ona z projektu budowy korwety typu "Gawron". Okręty te, zakładano wybudowanie siedmiu, miały unowocześnić mocno już leciwą polską flotę. Przez osiem lat zbudowano kadłub pierwszego, co zapewne jest rekordem świata. Wydano na to około 400 mln zł, choć cała korweta miała ponoć kosztować 300 mln zł. Teraz koszt całkowity szacuje się na 1,5 mld zł. Wojsko tych pieniędzy nie ma, rząd chyba też nie jest zainteresowany dalszym finansowaniem ciągnącej się budowy. Korweta przecież nie popłynie do Afganistanu. Sojusznikom jest wszystko jedno, czy polska marynarka będzie miała jeden nowoczesny okręt wojenny, czy nie. Układu sił to nie zmieni. Niektórzy z nich może są nawet zainteresowani fiaskiem naszego projektu, bo komu będą upychać swój złom, jeśli nam się uda.
Mnóstwo niejasności, znaków zapytania. A stocznia sobie pada. Żadne przedsięwzięcie gospodarcze nie może się powieść, jeśli jego realizacja ciągnie się latami. Czas to pieniądz - ta prawda sprawdza się wszędzie, w inwestycjach w szczególności. Nad wszystkim ciąży, jak w wielu innych przypadkach, brak politycznej odwagi. Jeżeli jakieś polityczne lub wojskowe racje przemawiają za tym, że nie warto modernizować polskiej floty, to trzeba było już dawno to głośno powiedzieć. Nie stwarzano by złudnych nadziei tym, którzy w Marynarce Wojennej i dla niej pracują. Jeśli jednak uważamy, że w założeniach polskiej polityki obronnej flota wojenna winna zajmować ważne miejsce, to należało i należy coś w tym kierunku robić. Nie gadać i biernie czekać na lepsze czasy. Odwlekanie decyzji, chowanie głowy w piasek zawsze kosztuje. Nie da się przeżyć dłuższy czas z budowy jednej jednostki. To gospodarczy nonsens.
Takich nonsensów jest sporo. Problemy przemysłu zbrojeniowego same się nie rozwiążą. Nie rozwiąże ich również rynek. To znaczy - rynek znajdzie jedno rozwiązanie -likwidację. Być może słuszne, ale wówczas jedynym wkładem Polski do NATO będzie dostarczanie mięsa armatniego. Na tym się nie da zarobić, w każdym razie efekt ekonomiczny dla całej gospodarki będzie zerowy, a może ujemny, jeśli jeszcze dodatkowo będzie musieli pokrywać koszty naszych ekspedycji do Azji i Afryki.
Ostatnie kilka lat przeżyła ona z projektu budowy korwety typu "Gawron". Okręty te, zakładano wybudowanie siedmiu, miały unowocześnić mocno już leciwą polską flotę. Przez osiem lat zbudowano kadłub pierwszego, co zapewne jest rekordem świata. Wydano na to około 400 mln zł, choć cała korweta miała ponoć kosztować 300 mln zł. Teraz koszt całkowity szacuje się na 1,5 mld zł. Wojsko tych pieniędzy nie ma, rząd chyba też nie jest zainteresowany dalszym finansowaniem ciągnącej się budowy. Korweta przecież nie popłynie do Afganistanu. Sojusznikom jest wszystko jedno, czy polska marynarka będzie miała jeden nowoczesny okręt wojenny, czy nie. Układu sił to nie zmieni. Niektórzy z nich może są nawet zainteresowani fiaskiem naszego projektu, bo komu będą upychać swój złom, jeśli nam się uda.
Mnóstwo niejasności, znaków zapytania. A stocznia sobie pada. Żadne przedsięwzięcie gospodarcze nie może się powieść, jeśli jego realizacja ciągnie się latami. Czas to pieniądz - ta prawda sprawdza się wszędzie, w inwestycjach w szczególności. Nad wszystkim ciąży, jak w wielu innych przypadkach, brak politycznej odwagi. Jeżeli jakieś polityczne lub wojskowe racje przemawiają za tym, że nie warto modernizować polskiej floty, to trzeba było już dawno to głośno powiedzieć. Nie stwarzano by złudnych nadziei tym, którzy w Marynarce Wojennej i dla niej pracują. Jeśli jednak uważamy, że w założeniach polskiej polityki obronnej flota wojenna winna zajmować ważne miejsce, to należało i należy coś w tym kierunku robić. Nie gadać i biernie czekać na lepsze czasy. Odwlekanie decyzji, chowanie głowy w piasek zawsze kosztuje. Nie da się przeżyć dłuższy czas z budowy jednej jednostki. To gospodarczy nonsens.
Takich nonsensów jest sporo. Problemy przemysłu zbrojeniowego same się nie rozwiążą. Nie rozwiąże ich również rynek. To znaczy - rynek znajdzie jedno rozwiązanie -likwidację. Być może słuszne, ale wówczas jedynym wkładem Polski do NATO będzie dostarczanie mięsa armatniego. Na tym się nie da zarobić, w każdym razie efekt ekonomiczny dla całej gospodarki będzie zerowy, a może ujemny, jeśli jeszcze dodatkowo będzie musieli pokrywać koszty naszych ekspedycji do Azji i Afryki.
Piotr Dominiak
Wiadomo, że stocznie remontowe przezyją kryzys, budowlane stocznie padną. Remontowe stocznie robiace takze przebudowy, będą się mieć juz coraz lepiej. A w SMW nadal marazm.
Tam trzeba zastosowac politykę wielkiej czystki wsród zdegenerowanej załogi stoczni!
Na złom pociąć, zwolnić marynarzy z MW, bez prawa do emerytury.
A za oszczędzone pieniądze wypłacić premie w ministerstwach i sejmie, senacie.
A co na wypadek wojny, to zostanie nam import broni, np. kijów bambusowych i maczet, bo na lepszy sprzęt nie będzie pieniędzy.
Tam nic się nie dzieje.Marazm i nic więcej.
PortalMorski.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.